W ostatnim numerze pisałem o tym, jak różni samozwańczy guru kulturystyki stają na głowie, żeby wprowadzić coś nowego do naszego sportu i mieszają nam wszystkim w głowach. Nowych teorii dotyczących treningu i diety jest już tyle, że naprawdę trudno na coś się zdecydować. Jeśli jednak chcecie dobrze wyglądać latem, to już ostatni dzwonek, żeby przejść na dietę redukcyjną. Jeśli chodzi o robienie rzeźby, to w moim odczuciu najlepiej sprawdzają się dwa rodzaje diety: ketogeniczna, o której już kiedyś pisałem na łamach naszego pisma, oraz dieta oparta na zmiennym spożyciu węglowodanów, czyli dieta rotacyjna. W tym numerze chciałbym przedstawić wam, moje doświadczenia związane z tą drugą.
Osobiście nie wierzę, że ciągłe niskie spożywanie węgli jest dobrą metodą na spalanie tkanki tłuszczowej. Zbyt mała podaż węglowodanów przez zbyt długi czas bardzo obniża tempo przemiany materii, a co za tym idzie także spalanie tłuszczu. Poziom glikogenu mięśniowego, który jest bardzo niski przy takiej diecie, skutkuje spadkiem sił, brakiem energii i słabszymi treningami, co z kolei odbija się niekorzystnie na masie naszych mięśni. Dlatego najlepszym wyjściem jest spożywanie dużych i średnich ilości węglowodanów naprzemiennie z dniami o bardzo niskiej lub wręcz zerowej ich zawartości. Dzięki sprytnemu manipulowaniu ilością węgli nie będziecie musieli spędzać wielu godzin na bieżni czy rowerku stacjonarnym. Jeśli ktoś wmawia wam, że aby uzyskać superformę musicie, wykonywać aeroby przez dwie godziny dziennie, to znaczy, że wasza dieta jest do bani! Jeśli sprytnie zmieniacie ilości węglowodanów i robicie cardio tylko po to, żeby trzymać metabolizm na wysokich obrotach, wystarczą wam sesje po 30−45 minut nie więcej niż 3−5 razy w tygodniu. W końcu trenujecie kulturystykę i musicie walczyć z żelastwem na siłowni, a nie tracić czas i energię na spalanie nadmiaru kalorii, chodząc godzinami na bieżni! Myślicie pewnie, że teraz podam wam magiczną receptę na spalanie tłuszczu? Niestety, rozczaruję was. Wszystko, co mogę wam przedstawić, to ogólne wytyczne, jak się do tego zabrać. Musicie sami trochę poeksperymentować, każdy z nas jest bowiem inny i konkretna rozpiska dietetyczna musi uwzględniać wiele rzeczy (rodzaj i ilość aktywności fizycznej w ciągu dnia, wasz metabolizm, stopień zatłuszczenia i wcześniejsze odżywianie, płeć oraz wiek). OK, przejdźmy w końcu do konkretów.
Jak wspomniałem wcześniej, istotny przy tworzeniu diety jest sposób odżywiania, jaki stosowaliście wcześniej. Jeśli jedliście powiedzmy 5000 kcal, to nie możecie wejść teraz na kaloryczność rzędu 2000−3000, bo po prostu stracicie mięśnie. I odwrotnie: jeśli jedliście rzadko i bardzo niewiele (jak ma to w zwyczaju robić większość kobiet) nie możecie przesadzić z kalorycznością w dni wysokowęglowodanowe, bo zamiast gubić masę będziecie ją zwiększać. Osobiście proszę moich klientów o zapisywanie tego, co jedli w ciągu ostatnich kilku dni i na podstawie tego określam średnią kaloryczność posiłków w tygodniu. Następnie odejmuję od tej wartości trochę kalorii, uwzględniając również wykonywane aeroby. Pamiętajcie, że aby spalić 0,5 kg tłuszczu, trzeba dostarczyć lub spalić 4500 kcal (1g tłuszczu to 9 kcal). Sporo? Teraz już rozumiecie, dlaczego nie można spalić 5 kg tłuszczu w tydzień? To ogromna liczba kalorii. Jeśli ktoś traci więcej niż 0,5–1 kg masy tygodniowo (nie licząc wody podskórnej), to macie gwarancje, że ubywa mu nie tylko tłuszczu, ale i mięśni! Uwzględniając tygodniową pulę kalorii, rozbijamy ją na dni o bardzo niskim, średnim i wysokim spożyciu węglowodanów. Tak tworzymy wyjściową dietę, którą oczywiście po jakimś czasie modyfikujemy. Zalecam zawsze, żeby poświęcić na ten pierwszy etap nie mniej niż trzy tygodnie, a dopiero po tym czasie wprowadzać zmiany. Jeśli zauważycie, że masa spada zbyt szybko, powinniście wprowadzić więcej dni wysokowęglowodanowych lub średniowęglowodanowych. Jeśli wygląd nie poprawia się, wprowadźcie więcej dni niskowęglowodanowych. Nie polecam jednak łączenia dni wysokowęglowodanowych.