Wprawdzie jest już po wakacjach, ale historia, którą chcę Wam opowiedzieć może być aktualna cały rok, choć dotyczy wyjazdu wakacyjnego. Historia jest w 100% autentyczna i jeszcze się nie zakończyła. Otóż mój dobry kolega, nazwijmy go Tomek, wyjechał w tym roku do Egiptu, kraju, który wśród Polaków jest ulubionym celem wakacyjnych podróży.
Tomek pojechał tam już nie pierwszy raz, zawsze z żoną i z dzieciakami, jak Pan Bóg przykazał. Tomka z naszymi czytelnikami łączy to, że też od lat ostro pakuje. Ma już wprawdzie swój wiek, jest przed czterdziestką. Nigdy nie trenował wyczynowo, zawsze rekreacyjnie, ale jak wiecie kulturystyka to chyba jedyny sport, w którym koksują także amatorzy, ludzie którzy nigdy nie wystąpią na zawodach. Do nich należy także nasz bohater. Nie jest on jakimś zapalonym koksiarzem, tak jak mówię, ma rodzinę, dom, dzieci, swój interes, więc nie trening jest dla niego najważniejszy w życiu, ale raz na jakiś czas lubi sobie podkręcić tempo ćwiczeń, podnosząc sztucznie poziom teścia, hehe. A że nie ma specjalnie zaufania do naszych rodzimych dealerów z siłowni, a od kilku lat spędza wakacje pod piramidami to tam najczęściej zaopatruje się w towar. Jak pewnie niektórzy z Was wiedzą, w Egipcie sterydy dostępne są mniej więcej tak jak u nas odżywki, tylko sklepy z nimi są znacznie gęściej usiane. Sterydy można bowiem kupić bez problemu i oczywiście bez recepty w każdej aptece, a tych jest, tak jak i u nas bywa, po kilka na jednej kilkusetmetrowej ulicy. W dobrych cenach można kupić zarówno sporą gamę produktów miejscowych firm farmaceutycznych lub egipskich oddziałów znanych koncernów, jak i preparaty, które u nas i u nich są undergroundowe, z tym, że tam sprzedają je normalnie w aptece. Czyli na półce leży np. egipska deka czy hormon wzrostu, a pod ladą aptekarz ma Anabol Tablets British Dragon. Tak to wygląda. Koks możesz kupić bez problemu, wywiezienie go z Egiptu też jest legalne, ale przywóz do Polski już nie. I tu zaczyna się cała zabawa. Przy wylocie z Egiptu na lotnisku miejscowi celnicy kazali Tomkowi otworzyć bagaż, zobaczyli co wywozi, sprawdzili, że to tylko sterydy i nie robili problemu. Natomiast po przylocie do Polski coś się celnikom nie spodobało, tym razem polskim celnikom. Wrzucili go na dokładny rentgen i spytali: „czy wiezie pan jakieś farmaceutyki?”. „Coś tam wiozę” − odparł nasz bohater. No i zaczęło się, dokładny kipisz, wywalona każda sztuka ubrania, każde brudne majtki, każda pamiątka zakupiona pod piramidami. Łącznie celnicy wytrzepali z bagażu kilkadziesiąt sztuk Sustanonu, trochę egipskiego teścia Cidotestonu, Nolvadexu, HCG i Clomidu. Nie było tego dużo, tak na 2–3 cykle, kosztowało to na miejscu nie więcej niż 1500 zł, ale ponieważ każdy strzał był oddzielnie zapakowany to na niemających pojęcia o koksie celnikach taka kupka zrobiła piorunujące wrażenie. Do tego stopnia, że od razu zleciało się chyba z 5 osób, wszystko po kilka razy liczyli, wezwali ekipę policyjną, która zakuła Tomka w kajdanki i spędził on noc (pierwszą w swoim życiu) na tzw. dołku. Brakowało tylko ekipy TVN 24 czy Teleexpressu. Na drugi dzień inna ekipa policyjna przewiozła Tomka do właściwego komisariatu, gdzie został przesłuchany. Na szczęście przesłuchiwało go dwóch normalnych gliniarzy, z których jeden też pakował i po sylwetce widać było, że raczej robił formę nie tylko na ryżu i kurczakach. Stróże prawa od razu skapnęli się, że nie mają do czynienia z przemytem stulecia, ale z drobnym szmuglem na własne potrzeby. Taki też sporządzili protokół, wszystko dokładnie opisali i Tomka wypuścili. Ale zanim to się stało poinformowali o sprawie właściwy dla miejsca zamieszkania Tomka komisariat, skąd przyjechali do jego mieszkania inni policjanci i mieszkanie przeszukali. Dopiero jak nic tam nie znaleźli, Tomek znalazł się na wolności. Z tego co wiem, to sprawa miała zostać przekazana do Inspektora Farmaceutycznego i do prokuratora i oni mieli podjąć decyzję czy postawić Tomkowi zarzuty wprowadzenia do obrotu zakazanych farmaceutyków czy sprawę umorzyć.
W momencie, gdy piszę te słowa (jakieś 2 miesiące po zdarzeniu) panuje cisza. Towar oczywiście skonfiskowany. Z jednej strony przemyt to przemyt, ale z drugiej, łącznie w sprawę zostało zaangażowanych kilkanaście osób (celnicy, kilka ekip policyjnych do konwojowania, przesłuchania i pilnowania Tomka, prokurator i inspektor farmaceutyczny). Czy warto na takie coś marnować tyle kasy podatników czy może spróbować znaleźć jakieś prostsze procedury załatwiania tego typu spraw? Ocenę zostawiam czytelnikom. Piszę tę opowiastkę jako ciekawostkę, ale także jako ostrzeżenie dla wszystkich drobnych przemytników koksu. Dobra rada od Tomka. Jeśli planujecie przywozić koks z Egiptu, to dobrze się nad tym zastanówcie. A jeśli się zastanowiliście i nie pękacie, to radzę nie lecieć do Poznania, bo tam mają oko na wszystkich lepiej zbudowanych ludków wracających z Afryki. A jeśli już jednak będziecie mieć towar i lecicie przez Poznań, to przynajmniej spakujcie wszystkie strzały do jak najmniejszej ilości pudełek, tak żeby zajmowały jak najmniej miejsca i na rentgenie nie rzucały się celnikom w oczy.