Ja i sport
Prawda jest taka, że całe życie coś trenowałem. W podstawówce lekką atletykę: biegi, skoki, a także ping ponga i piłkę nożną. W szkole średniej i na studiach był trójbój siłowy i karate kyokushin. Potem miałem przerwę i przez około pięć lat nie robiłem nic związanego ze sportem. W 2001 roku wróciłem do bardzo intensywnych treningów karate i przez rok trenowałem systematycznie 5–6 razy w tygodniu. Utrzymywałem wtedy wagę około 81 kg, zmieniłem dietę, zacząłem się interesować odżywkami, których rynek był wtedy już dość rozwinięty w Polsce. Po roku treningów moja waga wynosiła 85–86 kg.
W końcu pewnego dnia w lipcu 2002 żona zaprosiła mnie na siłownię. Rekreacyjnie – nie zamierzałem być zawodnikiem. Zacząłem jeść znacznie więcej niż dotychczas, wzbogacałem swoją suplementację o coraz więcej produktów. Waga zaczęła rosnąć, postanowiłem więc sprawdzić, jak bardzo mogę ją zwiększyć. Po kilkunastu miesiącach jadłem po 7–8 tysięcy kalorii dziennie. Paczka ryżu 125 g na posiłek, 1500–1800 g mięsa dziennie, warzywa, owoce i wszystko, na co przyszła mi ochota. Do tego białko, gainery, stacki przedtreningowe, kreatyna, witaminy, aminokwasy proste i rozgałęzione. Ćwiczyłem wtedy na siłowni, na której pojawiał się Piotrek Głuchowski, a Hubert Olborski pracował tam jako instruktor. Zaczęły mi się podobać umięśnione sylwetki zawodników. Po dwóch latach treningów doszedłem do wagi ponad 132 kg i zacząłem myśleć, że ja też mógłbym spróbować swoich sił w zawodach. Poszedłem na konsultację do Piotrka Głuchowskiego i powiedziałem, że chciałbym startować. A on popatrzył na mnie i zapytał, w czym. „No, chyba w kulturystyce” – odpowiedziałem. I tak się to zaczęło. Konsultowałem się z Piotrkiem w sprawie diety, treningu i przygotowań do zawodów. Sam trochę zacząłem czytać na temat odżywek, oglądałem też treningi innych zawodników.
Mój debiut w zawodach kulturystycznych
Postanowiłem, że wystąpię w Debiutach 2005 i innych zawodach w sezonie wiosennym, ale docelowo interesują mnie Mistrzostwa Polski, które miały być rozgrywane w Warszawie. Z wagi 132 kg zacząłem powoli schodzić, aby na Debiutach ważyć 97 kg. Potem były Mistrzostwa Śląska w Gliwicach i wreszcie Mistrzostwa Polski w Warszawie. W dzień zawodów, po odwodnieniu i bez ładowania (bo wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak robi się ładowanie i czy to w ogóle konieczne) ważyłem 88 kg. Byłem zdecydowanie za płaski, ale poziom odtłuszczenia był naprawdę dobry. Zająłem drugie miejsce za Michałem Krakowskim, które bardzo mnie zadowoliło, chociaż czułem, że stać mnie na zdecydowanie więcej.
Oczywiście można uważać, że to idiotyzm tracić w czasie przygotowań do zawodów 44 kg, ale dla mnie to doświadczenie było z wielu względów bezcenne. Uświadomiłem to sobie po kilku latach. Po pierwsze przygotowania zajęły mi około ośmiu miesięcy. Przez ten czas „utwardziłem” zdobytą wcześniej masę mięśniową, przepaliłem nagromadzoną tkankę tłuszczową, a także dowiedziałem się, jak mój organizm reaguje na trening siłowy, aerobowy oraz zmiany w diecie. Poza tym przestałem tęsknić za dużą wagą. Wiedziałem, że bywa ona bardzo złudna. Dlatego obecnie nie „zapuszczam się” w okresie budowania masy, nie zaniedbuję diety i staram się kontrolować wagę. Wiem, że jeśli nadmiernie się otłuszczę, czekają mnie godziny treningu aerobowego, a to oznacza również utratę masy mięśniowej, bo nikt nie jest w stanie w 100% zapanować nad tym, jak jego organizm spala tkankę tłuszczową. Jeśli dodatkowo przed zawodami ucieknie trochę wody, to okazuje się, że z całego okresu robienia masy zostało niewiele. Wydaje mi się, że wielkim plusem osiągnięcia wagi powyżej 130 kg było to, że obecnie mój organizm bez problemu zwiększa swoją masę i zdecydowanie dąży do 130 kg, dzięki czemu nie mam ograniczeń w robieniu masy. Nie próbowałem osiągnąć wyższej wagi, ponieważ nie uważam tego za konieczne. Wiem natomiast, że byłoby to zbyt duże obciążenie dla całego mojego organizmu, a zwłaszcza dla moich stawów.
Moja kariera
Po MP w Warszawie wystartowałem jeszcze w Kraśniku. Uważam, że na tych właśnie zawodach osiągnąłem po raz pierwszy wygląd, sylwetkę oraz poziom odtłuszczenia i przygotowania, jakiego oczekiwałem od siebie. Następny start i wygrana w PP 2005 w Gdańsku stały się dla mnie przepustką do startów międzynarodowych. Muszę też przyznać, że trafiłem na bardzo dobry czas w kulturystyce. Pojawiło się nowe imprezy (m.in. Elite Tour), można było startować w międzynarodowych imprezach za granicą i wygrać spore nagrody finansowe. W latach 2007–2008 startowałem po kilkanaście razy w roku. Konieczność częstego przygotowywania się do startów dała mi ogromną wiedzę na temat reakcji mojego organizmu w zależności od wybranej metody przygotowań. Miałem czas na eksperymenty i ocenę ich rezultatów w konkretnych zawodach. Znacząco poszerzyłem też swoją wiedzę na temat treningu, diety i suplementacji. Zacząłem odnosić sukcesy.
Myśl o zostaniu zawodowcem przychodziła stopniowo. Początkowo byłem temu przeciwny. Wiedziałem, że ciężko jest się przebić, że na ocenę zawodnika składa się wiele czynników niezależnych od niego samego, że jest to inwestycja bardzo niepewna, a ja nie mam nieograniczonego czasu i środków. Po zdobyciu tytułu MŚ w kategorii open w Korei w 2007 roku powoli zacząłem rozważać możliwość przejścia na zawodowstwo. Dodatkowo na mojej decyzji zaważył fakt, że z kalendarza imprez zniknęły niektóre zawody, a w innych pojawiły się ograniczenia dotyczące udziału w nich. To oznaczało dla mnie znacznie mniej okazji do startów i wygrywania nagród finansowych. Nie cieszyła mnie już myśl o zostaniu czwarty raz mistrzem świata amatorów ani kolejny tytuł w kategorii open. Tutaj nie widziałem już dla siebie wyzwań sportowych i możliwości rozwoju, a czułem, że mam potencjał i jeszcze mogę się rozwijać. Postanowiłem więc spróbować szczęścia w lidze zawodowej. Dzięki pomocy pana Pawła Filleborna w lipcu 2009 roku otrzymałem kartę Pro i mogłem wystartować w swoich pierwszych zawodach w Tampie i Dallas. Rzecz jasna nie obyło się bez problemów, ale o tym opowiem innym razem.
Kulturystyka na poziomie wyczynowym to drogi sport. Dodatkowo jeśli się mieszka poza USA, a większość zawodów odbywa się właśnie tam (czasem w Australii i Nowej Zelandii, bardzo rzadko w Europie), dochodzą do tego koszty przejazdów, pobytu itp. Już wcześniej wiedziałem, że bez sponsora sobie nie poradzę. Szukałem odpowiedniej firmy przez ponad rok. W każdym wywiadzie mówiłem, że poszukuję sponsora, prowadziłem rozmowy z wieloma firmami, które na ogół nie były zainteresowane moim przejściem na zawodowstwo lub nie były w stanie sprostać moim wymaganiom, które, przyznaję, nie były małe, ale starannie i skrupulatnie przemyślane. Aż wreszcie odezwała się do mnie hiszpańska firma związana z branżą suplementów diety i prasy kulturystycznej Nutrytec Sport & Health, z którą nawiązałem współpracę i która obecnie jest moim sponsorem. Dzięki temu mogę startować bez ograniczeń i myśleć realnie o zajmowaniu coraz lepszych miejsc. Mój sponsor okazał się bardzo elastyczny w ustalaniu warunków współpracy i rzetelny w dotrzymywaniu wszelkich ustaleń. Jestem bardzo zadowolony z tego, co razem wypracowaliśmy, i mam nadzieję pozostać długo w Nutrytec Team, tym bardziej, że w najbliższym czasie odżywki tej firmy pojawią się w sprzedaży również na polskim rynku. Wspólnie z Nutrytec będę pracował nad kilkoma liniami produktów, które będą miały sprostać różnym gustom i wymaganiom klientów – m.in. Pro Line przeznaczona dla zawodników i fanatyków kulturystyki.