Dziesięć startów w ciągu ośmiu miesięcy – podsumowanie sezonu startowego 2011
Witam ponownie wszystkich czytelników MD. Jestem już po zawodach Arnold Classic Europe w Madrycie, które były dla mnie ostatnimi w tym roku. Jeszcze przed Olympią zaplanowałem, że sprawię sobie i rodzinie nagrodę za cały rok ciężkiej pracy i zrobię dłuższą przerwę w startach. Ponieważ jednak muszę mieć jakiś cel, postanowiłem wstępnie wyznaczyć datę zawodów, do których będę się szykował. Przyjąłem, że najbliższe zawody, w których mógłbym wystartować to NY Pro w maju 2012, ale jest to tylko i wyłącznie wstępne założenie i może ulec zmianie.
W ciągu ośmiu miesięcy, od lutego do października, w sumie wystartowałem dziesięć razy i był to istny maraton, zwłaszcza końcówka sezonu startowego, kiedy w ciągu trzech tygodni miałem trzy najważniejsze, z mojego punktu widzenia, imprezy. Rzecz jasna zakończenie sezonu startowego skłania mnie do przemyśleń i podsumowań.
Ogólnie jestem zadowolony, zarówno z tego, co udało mi się osiągnąć, jak i z formy startowej oraz poziomu przygotowania, które zaprezentowałem na zawodach. Zwłaszcza ostatnie starty upewniły mnie, że podążam we właściwym kierunku. Dostałem pełne aprobaty sygnały od sędziów, kibiców, innych zawodników oraz fotoreporterów i dziennikarzy z prasy branżowej. Również mój obecny sponsor, hiszpańska firma Nutrytec Sport, docenił moją determinację oraz osiągnięte w tym roku sukcesy i przedłużył ze mną kontrakt sponsorski na kilka następnych lat, na bardzo korzystnych i satysfakcjonujących mnie warunkach, co niewątpliwie pozwoli mi się spokojnie przygotowywać do kolejnych startów.
Niemałe znaczenie dla mojego wyglądu i prezentacji na scenie ma również fakt, że dzięki wielokrotnym startom nauczyłem się, jak odpowiednio przygotować skórę do brązowienia i jak korzystać z bronzerów, aby osiągnąć perfekcyjny wygląd i nie zepsuć wielu tygodni kosztownych przygotowań nieodpowiednio dobranym lub źle użytym kosmetykiem. Dla wyglądu czarnoskórych zawodników nie ma to wielkiego znaczenia, choć oni również korzystają z brązowienia i oliwienia przed wyjściem na scenę. Biali mają z tym prawdziwy problem, zarówno z kolorem, jak i z fakturą i wyglądem skóry. Po pierwsze, wielu zawodników jest przyzwyczajonych do stosowania bronzera w kremie na krótko przed wyjściem na scenę. Wszystkie kosmetyki niebrudzące, jak na przykład: Jan Tana, ProTan, Liquid Sun Rayz (dostępne na stronie www.polishproteam.pl) należy stosować znacznie wcześniej, aby osiągnąć pożądany efekt. Mają one tę przewagę nad bronzerami w kremie, że nie ścierają się, nie brudzą spodenek startowych i wszystkiego dookoła, a przede wszystkim nie zakrywają definicji. Ich wadą jest to, że należy je zastosować znacznie wcześniej i nałożyć co najmniej dwukrotnie, aby uzyskać oczekiwany kolor. Dodatkowo, w zależności od tego czy skóra jest sucha, czy tłusta, trzeba ją odpowiednio przygotować do nałożenia bronzera. Dla korzystnej prezentacji na scenie równie istotne jest użycie oliwki, która powinna być dobrana w taki sposób, aby podkreślić definicję i separację, a przy okazji nie wywołać wrażenia, że zawodnik jest „zalany”. Są dostępne oliwki różnego rodzaju. Takie, które podkreślają definicję, waskularyzację, do sesji fotograficznych i przyciemniające oraz wyrównujące kolor, w płynie, w sprayu lub w żelu. Każdą należy dobierać indywidualnie, w zależności od wyglądu zawodnika oraz oświetlenia na scenie.
Więcej w listopadowym wydaniu Muscular Development
Witam ponownie wszystkich czytelników MD! Pod koniec sierpnia wyjechałem do USA, planując miesięczny pobyt. Przyjechałem do Stanów tydzień przed Phoenix Pro i postanowiłem, że niezależnie od wyników w Phoenix i w Tijuanie, pojadę do Las Vegas – jako widz lub jako zawodnik.
Miałem nadzieję, że moja współpraca z trenerem ze Stanów przyniesie dobre efekty przekładające się na wyższe miejsce w zawodach. Teoretycznie, zmiany w mojej diecie były niewielkie, ale wiem już od dawna, że zwłaszcza końcowy etap przygotowań do zawodów wymaga bardzo subtelnych posunięć, delikatnych korekt diety i treningu oraz odpowiedniej, bieżącej reakcji na to, co się dzieje. Nie można przyjmować, że za każdym razem ten sam tok przygotowań przyniesie ten sam dobry efekt. Przekonałem się o tym niejednokrotnie.
Na podstawie wyników osiągniętych przeze mnie na zawodach, w których startowałem (nawet jeśli uważam, że nie są do końca miarodajne) wysnułem wniosek, że mój wygląd na scenie nie jest dokładnie taki, jakiego oczekują sędziowie. Potrzebne mi było nowe spojrzenie. Obaj z trenerem uznaliśmy, że do zawodów w Phoenix spróbuję się maksymalnie wysuszyć, bo najwyraźniej dobra forma jest doceniana bardziej niż wielkość czy kompletność umięśnienia. Rzeczywiście, zszedłem z wagą bardzo nisko i osiągnąłem efekt w postaci maksymalnego wysuszenia, jakie było możliwe dla mnie w danej chwili. Byłem zadowolony z formy, choć uznałem, że ładowanie robiliśmy trochę zbyt krótko, co niekorzystnie się odbiło na pełności niektórych grup mięśniowych, zwłaszcza nóg i klatki. Razem z trenerem postanowiliśmy, że w następnych zawodach w Tijuanie dokonamy niewielkich korekt, między innymi, jeśli chodzi o okres trwania ładowania i ilość węglowodanów, co powinno przynieść dobry efekt w postaci lepszego wypełnienia mięśni.
Rzecz jasna nie byłem zadowolony z miejsca, które zająłem w Phoenix, ale uważam (i nie jestem w tym odosobniony), że sędziowanie tam było wyjątkowo dyskusyjne i nie tylko ja zostałem nieodpowiednio oceniony.
Więcej w październikowym wydaniu Muscular Development
Czy jest szansa, abym zajmował wyższe lokaty na konkursach Proleague? Nowa koncepcja przygotowań do zawodów
Witam ponownie wszystkich czytelników MD. Dla niektórych wakacje to czas laby i całkowitego odpoczynku od treningu i diety. Dla mnie tegoroczne wakacje były czasem wytężonej pracy ze względu na zaplanowane jeszcze w tym roku starty w zawodach i, rzecz jasna, dążenie do zrealizowania wyznaczonego celu, tj. uzyskania kwalifikacji na najbardziej prestiżowe zawody w świecie kulturystyki – Mr. Olympia zawodowców oraz zaprezentowanie się na nich z jak najlepszej strony.
Pogoda, na którą wszyscy w tym roku tak narzekają, była dla mnie błogosławieństwem. Zero upału, przyjemny chłodek, słowem idealne warunki do zrobienia dobrego treningu i utrzymania diety bez problemów z brakiem apetytu. Pod koniec lipca spędziłem z rodziną bardzo relaksujący tydzień na wakacjach w Gdańsku. Gościłem w klubie Powerpit Gym, gdzie w przyjaznej atmosferze zrobiłem kilka hardcorowych treningów wraz z Radkiem Słodkiewiczem i Markiem Olejniczakiem. Zdjęcia i filmy możecie obejrzeć na portalu internetowym MD. Jeśli chcecie uzyskać bieżące informacje o przygotowaniach, startach, obejrzeć filmy z treningów i dowiedzieć się, co u mnie słychać zapraszam też na moją nową stronę internetową polishproteam.pl oraz na konto na Facebooku.
Na początku bieżącego roku zaplanowałem wiele startów, aby pod koniec roku podjąć decyzję, co do mojej przyszłości w lidze zawodowej. Ponieważ przygotowania i wyjazdy pochłaniają sporo pieniędzy jestem zmuszony dużo wcześniej planować, co będę robił w nadchodzącym roku, w zależności od zajmowanych miejsc oraz mojej pozycji jako zawodnika. Jeśli chciałbym sponsoringu ze strony amerykańskiej firmy odżywkowej muszę mieć na koncie jakieś sukcesy, w przeciwnym razie spotkam się z odmową. Tegoroczne liczne starty zadecydowały o mojej dość wysokiej pozycji w rankingu zawodników, co z kolei zaowocowało zaproszeniem mnie na Arnold Classic w Madrycie, gdzie znalazłem się w bardzo doborowym gronie 15 zawodników. Będą to ostatnie zawody, w których wystąpię w tym roku i mam nadzieję powalczyć w nich o dobrą pozycję w klasyfikacji końcowej.
Poza Arnold Classic zamierzam jeszcze wystąpić pod koniec sierpnia w Phoenix oraz na początku września w Tijuanie. Nie ukrywam, że liczę na zdobycie kwalifikacji na tegoroczne Mr. Olympia w tych zawodach. Niezależnie od uzyskania kwalifikacji zamierzam udać się również do Las Vegas być może jako startujący zawodnik lub tylko jako widz.
Jeśli chodzi o dotychczasowe starty, to moje największe rozczarowanie stanowiło miejsce, które zająłem na FIBO Power. Uważam, że z formą, którą tam zaprezentowałem mogłem z powodzeniem zająć 3. miejsce i nikt nie powinien czuć się pokrzywdzony. Liczyłem na nieco więcej obiektywizmu i sympatii ze strony europejskich sędziów, ale najwyraźniej nieco się przeliczyłem.
Wiele osób pyta mnie czy ocena, jaką uzyskuję na zawodach i stałe spychanie mnie na niższe niż te, które powinienem zajmować miejsca, nie zniechęcają mnie do startów i próbowania swoich sił w gronie zawodowców. Otóż nie, powiedziałbym raczej, że wprost przeciwnie. Motywują mnie do pracy i pokazania, że stać mnie na znacznie więcej. Jak już wyjaśniałem kilkukrotnie, moje przejście na zawodowstwo nie było przypadkowe. Decyzję podjąłem świadomie, mając na uwadze fakt, że starty w gronie amatorów nie są już wyzwaniem, nie stanowią motywacji do działania, a poza tym wcześniej czy później polską i światową kulturystykę dopadnie kryzys, skończy się wygrywanie pieniędzy w cyklu Elite Tour oraz w międzynarodowych zawodach organizowanych w krajach europejskich. Należało więc uciekać, a kulturystyka zawodowa stanowiła spore wyzwanie. Nie pomyliłem się też spodziewając się, że będzie ciężko.
Ponieważ nie mam do końca wpływu na moją promocję w Stanach ani też nie mogę zmusić amerykańskiej firmy odżywkowej do podpisania ze mną kontraktu i promowania mnie w USA, postanowiłem skorzystać z jedynej dostępnej dla mnie opcji, czyli zapłacić dobremu, znanemu trenerowi stamtąd za przygotowanie mnie do zawodów i wypracowanie oczekiwanej przez sędziów nienagannej formy. Widzę przynajmniej trzy korzyści płynące z takiej współpracy.
Po pierwsze przekonam się, jak dobrze mogę być przygotowany do zawodów konsultując się z uznanym fachowcem. Od początku kariery zawsze w sprawach przygotowań konsultowałem się z najlepszymi dostępnymi trenerami i to przynosiło dobre rezultaty.
Oczywiście uważam, że sam potrafię się całkiem nieźle przygotować, ale problem polega na tym, że jestem w pewien sposób ograniczony poprzez posiadaną przez mnie wiedzę oraz obawę przed wprowadzaniem radykalnych zmian, bo może coś nie wyjść. To, co sprawdzało mi się przy wadze 100 kg, niekoniecznie przyniesie oczekiwany rezultat przy 115 kg, a eksperymenty są zbyt kosztowne. Kiedy przygotowujesz się do zawodów sam i osiągasz dobry wygląd, to nie widzisz potrzeby wprowadzania zmian, a często nawet nie wiesz, jakie, pozornie drobne, korekty wprowadzić, żeby wygląd był jeszcze lepszy.
W tegorocznym cyklu przygotowań do zawodów zauważyłem, że coraz trudniej jest mi uzyskać suchy wygląd pleców i pośladków, mimo iż ogólnie jestem bardzo dobrze odtłuszczony i poziom odwodnienia też jest odpowiedni. Poza zawodami FIBO Power, gdzie rzeczywiście nie mogłem sobie nic zarzucić, na wszystkich pozostałych konkursach ten problem był zauważalny.
W toku obecnych przygotowań, już po konsultacjach z wybranym przez mnie trenerem, widzę, że jestem znacznie bardziej suchy i mogę się spodziewać, że wyeliminowałem popełniany wcześniej błąd.
Kolejną korzyścią płynącą z naszej współpracy jest fakt, że mogę się bardzo wiele dowiedzieć i nauczyć. Jest to wiedza absolutnie bezcenna, tym bardziej, że na moim poziomie zaawansowania jako zawodnika, nawet najdrobniejsze szczegóły mają wpływ na późniejszy wygląd na scenie. Nie chodzi tu o żadną wiedzę tajemną. Po prostu ktoś, kto przygotowuje wielu zawodników spotyka się w swojej pracy z licznymi problemami i z praktyki trenerskiej wie, jak zareagować, aby je rozwiązać. Ja mogę osiągnąć to samo metodą prób i błędów, eksperymentując na sobie, na co szkoda mi czasu i pieniędzy.
No i pozostaje jeszcze korzyść w postaci promocji czy też nawiązania kontaktów z pewnymi osobami z branży, z którymi mój trener jest w dobrych stosunkach. Te kontakty mogą się okazać dla takiej osoby jak ja bezcenne.
Mam nadzieję, że wszystko to, co opisałem powyżej pozwoli mi na zajęcie na tyle dobrego miejsca w nadchodzących zawodach, że kwalifikacja na tegoroczny konkurs Mr. Olympia okaże się faktem. Trzymajcie za mnie kciuki.
Dlaczego nie mam szans na zwycięstwa w lidze zawodowej, czyli moja „teoria spisku”
Witam ponownie wszystkich czytelników MD. Jako że w tym miesiącu szykuję się do startu w Toronto i w Tampie i nie mam zbyt wiele czasu będzie krótko i po trochu na różne tematy.
Przede wszystkim postanowiłem wyjaśnić sprawę, która już od dawna nurtuje niektórych fanów kulturystyki w Polsce. Chodzi o kwestię braku promocji mojej osoby, jak rozumiem, przede wszystkim, w Internecie. Dotarły do mnie opinie, że nie można się dowiedzieć niczego o moich planach startowych, aktualnej formie, diecie, treningach itp. Nie mogę się z tym do końca zgodzić.
Nie tylko w MD, ale również w pozostałych dużych gazetach branżowych co miesiąc pojawia się moja rubryka, w której informuję, gdzie i kiedy będę startował w najbliższym czasie, o przyczynach i skutkach aktualnych zmian w diecie i treningu, planach na dalszą część roku oraz odpowiadam na pytania czytelników. Prowadzę również swój cykl „Road to ...”, który stanowi relację z bieżących etapów przygotowań do zawodów, ilustrowaną aktualnymi zdjęciami z treningu. To tyle odnośnie promocji w prasie branżowej.
Jeśli chodzi o Internet sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. W przypadku większości zawodników (może za wyjątkiem Jaya Cutlera) robieniem filmów i promocją w Internecie zajmują się ich sponsorzy lub portale internetowe i firmy związane z kulturystyką, bo to właśnie im zależy na podtrzymaniu zainteresowania zawodnikami i zawodami, co przekłada się również na zainteresowanie oferowanymi przez nich produktami. Dobrym przykładem takiego działania jest portal Team Andro, który wykorzystał do własnej promocji popularność Roelly’ego Winklaara, jednocześnie promując go jako zawodnika. Można powiedzieć, że korzyść była obopólna.
Mój sponsor, hiszpańska firma odżywkowa Nutrytec, nie sprzedaje swoich produktów w USA i raczej nie planuje tego w najbliższym czasie, a sprzedaż jej odżywek w Polsce jest marginalna. Oczywiste jest więc, przynajmniej dla mnie, że nie będzie wyrzucał pieniędzy na robienie czegoś, z czego nie może czerpać korzyści. Mało kto wie, że mam swoją linię odżywkową Xtreme Pro, która w Hiszpanii i krajach ościennych sprzedaje się jak ciepłe bułki. Mój sponsor wydaje hiszpańskojęzyczną wersję Ironmana, w której również większość reklam, to reklamy jego produktów. To jest rodzaj promocji, w którą firmie rzeczywiście opłaca się inwestować, bo przynosi ona wymierne korzyści w postaci zwiększenia sprzedaży.
Mógłbym oczywiście ponownie nawiązać współpracę z MD przy produkcji filmów z treningów przed zawodami, ale warunkiem jest przyjazd do Gdańska raz na jakiś czas, co ze względów czasowych i organizacyjnych w żaden sposób nie mieści się w moich planach. Ponadto współpraca z polskim MD w żaden sposób nie przekłada się na moją obecność w MD w Stanach, bo Amerykanie sami decydują co, od kogo i kiedy chcą opublikować.
Istnieje jeszcze opcja − samodzielne zajęcie się własną promocją. Jeśli jednak miałbym od czasu do czasu wrzucać do Internetu amatorską fotkę zrobioną telefonem komórkowym, po treningu, w toalecie na siłowni i z dresami opuszczonymi z lenistwa do kostek, to spaliłbym się ze wstydu. Zresztą, cóż to za promocja i do kogo skierowana?
Lubię profesjonalizm, co oznacza, że musiałbym komuś zapłacić za profesjonalne wykonanie filmów, obróbkę i wstawianie do Internetu. Myślę, że już dostatecznie dużo zainwestowałem w kulturystykę, i nie będę porywać się na coś takiego, bez gwarancji sukcesu w postaci 1. miejsca na zawodach.
Mylą się bowiem ci, którzy twierdzą, że moje słabe miejsca na zawodach są wynikiem braku promocji. Tak naprawdę niewielu zawodników jest dobrze promowanych w Internecie poprzez profesjonalnie robione filmy i zdjęcia, za zrobienie których zawodnik dostaje niemałe pieniądze lub mieści się to w jego kontrakcie z firmą sponsorską. W tym sporcie niczego nie dostaje się za darmo, przynajmniej na poziomie zawodowym, i wszystko ma podtekst finansowy.
W USA klucz do sukcesu na zawodach stanowi sponsor. Sędziowie, działacze i właściciele firm są powiązani wspólnymi interesami i wszyscy uważają ten stan za normalny. Na zawodach jest jeden sędzia główny, który sugeruje, którzy zawodnicy mają być brani pod uwagę, jako potencjalni finaliści, a nierzadko wyznacza nawet pożądaną kolejność miejsc. Oczywiście zadaniem zawodników jest przygotowanie się i wyjście w formie, która nie będzie budziła zdecydowanych sprzeciwów, jeśli chodzi o znalezienie się w finale.
Żeby być wysoko ocenianym, trzeba mieć sponsora wśród amerykańskich firm odżywkowych, do tego kontrakt z gazetą branżową − najlepiej z MD lub Flexem − amerykańskie obywatelstwo i w miarę dobry wygląd, który jednak nie jest najważniejszy.
Dodatkowo dobrze oceniani są zawodnicy, którzy mają już za sobą sukcesy, albo młodzi debiutanci, którzy mieli dobre wejście w postaci wygranej na zawodach amatorskich w USA (NPC lub Arnold Amatorów). Przydatny jest też znany trener cieszący się dobrą marką, który ma szereg kontaktów w środowisku.
Ponieważ nie spełniam żadnego z powyższych warunków, może oprócz dobrego wyglądu, chociaż niektórzy i tego mi odmawiają, nie mam szans na uplasowanie się w czołówce. Chyba, że akurat trafię na zawody, w których będą obsadzone 2−3 pierwsze miejsca, a pozostali będą oceniani za formę startową, tak jak to miało miejsce dwa lata temu w Sacramento, gdzie zdobyłem kwalifikację na Mr. Olympia.
Oczywiście ktoś mógłby zwrócić mi uwagę, że moje rozumowanie jest błędne ponieważ np. Ronny Rockel nie jest Amerykaninem, nie ma odpowiedniego sponsora z USA, a mimo to jest notowany na Olympii bardzo wysoko. Owszem. Jednak Rockel po pierwsze, o ile mnie pamięć nie myli, nie wygrał nigdy żadnego konkursu w USA, po drugie bardzo dużo czasu zajęło mu dojście do prezentowanego obecnie poziomu, po trzecie jest typem zawodnika, który w zasadzie nie ma żadnych mankamentów sylwetki i prawie niczego nie można mu zarzucić, co się rzadko zdarza nawet u najlepszych zawodników amerykańskich. Poza tym uważam, że akurat Ronny Rockel odgrywa w USA rolę „chłopca do bicia”. Amerykanie potrzebują dobrego zawodnika spoza Stanów, którego mogą pokonać.
Większość zawodników spoza USA wcześniej czy później dochodzi do wniosku, że jeśli mają tam robić karierę i awansować, to muszą się przeprowadzić, żeby być postrzeganym jako „swój”. Dobrym przykładem jest Dennis Wolf, zawodnik, który obecnie mieszka w Las Vegas. W czasie konferencji prasowej przed Mr. Olympia nie potrafił udzielić Bobowi Cicherillo odpowiedzi na pytanie, jakiej jest narodowości. Tarek Elsetouhi przy zgłoszeniu na listę startową podaje trzy kraje pochodzenia: Niemcy, USA i Egipt. Dennis James, który w zeszłym roku na Mr. Olympia ogłosił oficjalne zakończenie kariery zawodniczej, dopiero pod jej koniec wygrał zawody mniejszej rangi. Na pewno nie ułatwił mu tego fakt, że jako kraj pochodzenia wpisywał Niemcy, chociaż mieszkał w USA.
Za czasów Weiderów konkursy zawodowe były naprawdę międzynarodowe, obecnie mają status międzynarodowych, ale sędziowie najwyraźniej kierują się nacjonalizmem, co jest uzasadnione z ich punktu widzenia. Gdyby tegoroczne zawody w Madrycie odbywały się w USA nikt nie pozwoliłby mi wygrać z Toneyem Freemanem.
Mimo, że nie zamierzam w najbliższym czasie zmieniać obywatelstwa ani uparcie szukać sponsora wśród pięciu topowych amerykańskich firm odżywkowych, będę nadal próbował swoich sił w zawodach, bo lubię startować i rywalizować na scenie z innymi zawodnikami.
Ponieważ jestem z natury przekorny i bawi mnie obalanie mitów i różnych teorii wyssanych z palca, spróbuję w bliskiej przyszłości obalić również moją „teorię spisku”. Watching me!
PS Pozdrawiam wszystkich kolegów z nowej federacji NAC i mam nadzieję, że przyczyni się ona do rozwoju kulturystyki w Polsce.
Witam ponownie wszystkich czytelników MD. Jak już pisałem w poprzednim numerze, zamierzam w tym roku wystartować w kilku konkursach, a moim celem jest kwalifikacja na Mr. Olympia. W kilku najbliższych artykułach będę więc pisał o przygotowaniach do zawodów oraz moich odczuciach i wnioskach po zawodach.
W kwietniu odbyły się jedne zawody w Europie – na targach FIBO w Niemczech, oraz jedne w USA – w Orlando na Florydzie. W obydwu wziąłem udział i nieoczekiwanie dla samego siebie znalazłem się poza finałową piątką.
Zawody w Niemczech były naprawdę mocno obsadzone. Obok Dextera Jacksona i Ronny’ego Rockela, którzy są finalistami Mr. Olympia, wystąpili tacy zawodnicy jak Johnnie Jackson, Roelly Winklaar, Michael Kefalianos. Byłem świadomy tego, że wszyscy oni są trudnymi do pokonania rywalami i znalezienie się w finale może być nie lada problemem. Ta świadomość zmotywowała mnie do tego, żeby naprawdę przyłożyć się do pracy i zaprezentować formę, która umożliwi mi uplasowanie się w czołówce. Liczyłem również na to, że w Europie nie do końca będą istotne czynniki pozasportowe, takie jak dotychczasowy przebieg kariery zawodowej, osiągnięte wyniki oraz kontrakt sponsorski z firmą czy gazetą branżową, które w USA mają ogromny wpływ na końcową klasyfikację. Rzeczywistość pokazała jednak, że się przeliczyłem.
Jeśli chodzi o tok przygotowań do zawodów FIBO Pro Power, to w stosunku do poprzednich zawodów zmieniłem niewiele. Założyłem, że nie będę robił ładowania polegającego na jedzeniu dużej ilości węglowodanów, tylko będę zjadał niewielkie porcje, ale za to dość często. Ponieważ najwięcej zarzutów zawsze budzi wygląd mojego brzucha, postanowiłem potraktować go priorytetowo.
Byłem naprawdę zadowolony z tego co zaprezentowałem. Uważam, że takiej formy nie miałem odkąd zostałem zawodowcem. Być może zbliżyłem się do niej na Mr. Olympia w zeszłym roku, ale mój trener jest zdania, że tym razem wyglądałem znacznie lepiej. Mogę też śmiało powiedzieć, że według mnie miałem najlepszą formę spośród wszystkich zawodników na tych zawodach. Ponadto poczyniłem progres, ponieważ poprawiłem to, co było uważane za mankamenty mojej sylwetki. Tym większe było więc moje rozczarowanie, gdy zostałem oceniony tak nisko. Szczerze mówiąc, nie mogę znaleźć w swoim wyglądzie braków, które zadecydowałyby o tak słabej ocenie, a oglądając zdjęcia z porównań, nie jestem w stanie zobaczyć w sylwetkach moich konkurentów zalet, które kazałyby stawiać ich o tyle wyżej ode mnie. Muszę więc uznać, że dla ostatecznej klasyfikacji znaczenie miał nie tyle prezentowany na scenie wygląd, ile czynniki pozasportowe. Mogę ewentualnie przyjąć, że moja sylwetka przestała się podobać i czego bym nie robił, będę źle oceniany.
Oczywiście, decydując się na przejście na zawodowstwo byłem w pełni świadomy faktu, że taka sytuacja jest normą dla zawodów pro i godziłem się na to. Muszę jednak powiedzieć, że widzę dwie bardzo negatywne dla mnie konsekwencje takiego postępowania. Po pierwsze, będąc poza finałem nie wygrywam żadnych nagród pieniężnych, co oznacza, że wyjazd na zawody i wydatki na przygotowania to niejako pieniądze wyrzucone w błoto, czyli czysta strata. Po drugie, moje niskie miejsce w klasyfikacji końcowej powoduje, że ludzie, którzy nie orientują się w sposobie sędziowania i wyżej wymienionych czynnikach pozasportowych mających wpływ na ocenę końcową, zaczynają się doszukiwać w mojej sylwetce braków. Wychodzą bowiem z założenia, że sędziowie musieli coś zauważyć, skoro ocenili mnie aż tak źle, mimo iż prezentowałem formę lepszą niż inni zawodnicy. To wybitnie działa na moją niekorzyść.
Gdybym miał ocenić siebie na tych zawodach, oczywiście wyłącznie na podstawie zdjęć i filmów, dałbym sobie trzecie, w najgorszym razie czwarte miejsce. Nietrudno więc zrozumieć, dlaczego odczuwam niesmak i rozczarowanie.
Na zawodach w Orlando pod koniec kwietnia poszło mi jeszcze gorzej. Brałem oczywiście pod uwagę, że w USA będzie ciężko. Jednak, patrząc na listę startową, spodziewałem się 2–3 rywali, z którymi będę musiał naprawdę konkurować. Gdybym zakładał, że będę siódmy pewnie nie zdecydowałbym się na wyjazd. Po obejrzeniu zdjęć z zawodów doszedłem do wniosku, że poza dwoma zawodnikami z finału wszyscy inni byli bliscy sylwetkowo ideałowi prezentowanemu przez Arnolda Schwarzeneggera − wąscy w talii i niezbyt masywni, w stosunku do czołowych współczesnych zawodników. Nie miałem szans przy tych kryteriach oceniania. Musiałbym stracić jakieś 10–12 kg wagi i chociaż 5–7 cm w pasie.
Jeśli chodzi o przygotowania, to w zasadzie nie mam sobie nic do zarzucenia ani nie widzę konieczności wprowadzania poprawek. Po zawodach na FIBO waga poszła mi bardzo szybko do góry i nieco się odkarmiłem, co wpłynęło pozytywnie na mięśnie, ale nie popsuło formy. Mój trener był jednak zdania, że waga, z którą wylądowałem w Stanach była za wysoka i schodziła zbyt wolno. Być może przyczyniło się do tego dość późne ograniczenie soli. Skutek był taki, że pierwszego dnia zawodów w Orlando miałem zbyt mokre i zamglone plecy. Moim zdaniem nie wpłynęło to jednak znacząco na ogólną, dobrą formę, którą zaprezentowałem. W dniu finałów wyglądałem naprawdę nieźle, chociaż nie byłem tak suchy jak na FIBO. Bardzo cieszy mnie to, że znalazłem właściwą dla siebie metodę przygotowań, zwłaszcza w ostatnim tygodniu przed zawodami. Mam nadzieję, że pozwoli mi to na coraz lepszą prezentację na scenie..
Z tych zawodów wyciągnąłem jeszcze jeden istotny dla mnie wniosek: Amerykanie lubią debiutantów i chętnie dają im szansę. Ja sam dostałem taki kredyt zaufania w zeszłym roku w Sacramento, co pozwoliło mi zdobyć kwalifikację na Mr. Olympia. W tym roku nie będzie już tak łatwo.
Niezależnie od rezultatów postanowiłem, że w tym roku wystartuję jeszcze na zawodach w czerwcu – w Toronto i w Tampie oraz prawdopodobnie w sierpniu – w Dallas i Phoenix. W następnych numerach MD będziecie mogli przeczytać o przygotowaniach do tych zawodów oraz moich odczuciach po występie na nich.
Witam ponownie wszystkich fanów kulturystyki. Jako, że zaplanowałem w sezonie wiosennym kilka startów, to w mojej rubryce w najbliższych wydaniach MD skupię się na analizie przyjętej metodyki przygotowań do zawodów oraz komentowaniu rezultatów, jakie osiągnąłem.
Jak już pisałem w poprzednim artykule mimo, że forma była dobra i poziom tkanki tłuszczowej niski, nie byłem zadowolony ze swojego wyglądu na tegorocznych zawodach Arnold Classic. Zły występ ma jednak tę zaletę, że można się z niego wiele nauczyć i wyciągnąć wnioski na przyszłość. Poza tym porażkę można obrócić w sukces, jeśli na następnych zawodach wyjdziesz przygotowany rewelacyjnie. Startując, przyzwyczajasz sędziów i widzów do swojego wizerunku i tym samym wyznaczasz sobie samemu poziom, który powinieneś prezentować na zawodach. Jeżeli wychodzisz większy, lepiej docięty, bardziej wyrazisty niż zazwyczaj od razu jest to zauważone, postrzegane jako progres i doceniane. Jeśli forma nie odpowiada oczekiwaniom, zostaniesz momentalnie skrytykowany i źle oceniony. Kilka kiepskich występów i jesteś spychany na coraz dalsze pozycje, jeden dobry start i wracasz do gry. Uważam, że w ten sposób swoją kiepską formę na Mr. Olympia 2009 wykorzystał Dennis Wolf. Został zepchnięty poza pierwszą piętnastkę i wrócił w następnym roku do pierwszej piątki. Raczej nie poczynił postępów w stosunku do lat ubiegłych. Po prostu wyszedł w dobrej formie, jak od niego oczekiwano, i wszyscy ucieszyli się, że powrócił dawny Dennis Wolf. Podobnie było z moim ostatnim występem na MŚ w Bahrajnie. Ponieważ poprzednie zawody – GP Moskwy – odbyły się 4 dni wcześniej, nie zdążyłem się odwodnić ani rozładować. Do tego doszedł kilkugodzinny przelot samolotem. Wiedziałem, że pierwszego dnia będę wyglądał niezbyt dobrze, ale finał mam raczej pewny. Na szczęście zawody trwały 2 dni, a w finałach byłem już znacznie suchszy i prezentowałem formę, jakiej ode mnie oczekiwano, co wystarczyło, żeby zająć 2. miejsce. Przegrałem tylko jednym punktem w programie dowolnym, niestety nie umiem wykonywać tańca brzucha tak jak mój ówczesny rywal.
Po występie na Arnoldzie razem z moim trenerem przeanalizowałem kilka swoich ostatnich startów i doszliśmy wspólnie do wniosku, że czas na „powrót do korzeni”. Uznaliśmy, że dotychczasowy sposób przygotowań nie do końca się sprawdza, bo mimo, iż formę mam co najmniej dobrą, na scenie nie zawsze wyglądam tak, jakbym sobie tego życzył. To oznacza, że w toku przygotowań, zwłaszcza w ostatnim tygodniu przed startem popełniamy błąd, który psuje wypracowany wcześniej wygląd. Startując w kulturystyce amatorskiej, prawie nigdy nie miałem takiego problemu, bo forma była raz lepsza, raz gorsza, ale nigdy tak zła, żebym był za nią krytykowany. Przeanalizowaliśmy więc zmiany, które wprowadziłem od czasu, kiedy zostałem zawodowym kulturystą.
Występując na zawodach amatorów, zawsze kierowałem się zasadą, że jeśli forma jest dobra i jestem zadowolony ze swojego wyglądu na dzień przed zawodami, to nie należy eksperymentować, bo można tylko wszystko zepsuć. Jeśli nigdy czegoś nie próbowałem, nie wiem jak się to robi i nie mam pewności, że wyjdzie dobrze, to szkoda ryzykować, zwłaszcza na zawodach rangi mistrzostw świata. Rzecz jasna, czasem przypadkiem może wyjść świetnie, ale ja nie przywykłem do liczenia na przypadkowy efekt i uważam, że szkoda poświęcić zainwestowany czas, wysiłek i pieniądze dla niewiadomego rezultatu. Wolę metody pewne i sprawdzone oraz zaplanowane eksperymenty, które mogę kontrolować.
Zasadnicza różnica w przygotowaniu do zawodów amatorskich i pro polega u mnie na ładowaniu węglowodanami w ostatnim tygodniu przed występem. Jako amator nie robiłem prawie wcale ładowania lub jeśli robiłem, to bardzo niewielkie. Ostatnio przed zawodami zawsze robiłem ładowanie, nierzadko też jadłem znacznie więcej węglowodanów niż zazwyczaj w dni wysokowęglowodanowe. Po głębszym zastanowieniu uznaliśmy, że nie zawsze mi to służy – na Mr. Olympia wyszło świetnie, a na Arnold Classic co najmniej kiepsko, czego główną przyczyną była infekcja jaką złapałem 2 dni przed startem.
Przypomniało mi się, że wielu dobrych zawodników twierdziło, że ładowanie wychodzi naprawdę dobrze raz na jakiś czas i powtarzane dość często przynosi coraz gorsze efekty. Sam wiem z doświadczenia, że nawet dla tego samego zawodnika nie ma jednej jedynej dobrej metody przygotowań. Przy ciągłym rozwoju związanym ze zmianą masy i proporcji sylwetki to, co jakiś czas temu się sprawdzało, bywa nieskuteczne w późniejszym toku przygotowań. Dlatego dobrze jest znać swój organizm i jego reakcje, obserwować zmiany w wyglądzie i na bieżąco wprowadzać korekty, które pozwolą uzyskać i zaprezentować jak najlepszą formę na scenie w danym cyklu zawodów.
Dodatkowo, jeśli przemiana materii jest bardzo rozkręcona, co jest normalne przed zawodami, dostarczenie węglowodanów jeszcze ją podkręca. Jeśli po dużym spożyciu węgli gwałtownie je obetnę, to zanim organizm zdąży się zorientować, waga poleci w dół i ciężko będzie ten proces zahamować. Ponadto nie ma gwarancji, że to, co zjadłem zostanie na czas usunięte z jelit, co z kolei niekorzystnie wpłynie na wygląd brzucha, który dla mnie jest największym problemem.
Na podstawie tych przemyśleń doszedłem do wniosku, że zbyt daleko zapędziłem się w chęci bycia wielkim i maksymalnie nabitym, przede wszystkim kosztem proporcji sylwetki. Mój trener uznał, że kiedy wstaję rano wyglądam bardzo dobrze i wystarczy mi niewielkie ograniczenie wody i manipulacja sodem, żeby móc wyjść na scenę. Tego właśnie postanowiliśmy się trzymać przed zawodami Mr. Europe w Madrycie. Przyjęliśmy, że priorytetem ma być dla mnie panowanie nad brzuchem, bo jeśli nie ma z tym problemu, to w zasadzie moja forma i proporcje sylwetki są bez zarzutu. Problemy z brzuchem powodują, że nogi wydają się zbyt małe, a góra płaska i nieproporcjonalna.
W związku z powyższym na tydzień przed zawodami przeszedłem na posiłki wyłącznie z kurczaka i ryżu. Po przyjeździe do Hiszpanii (we środę wieczorem, 3 dni przed zawodami) jadłem już tylko rybę (około 300 g) i ryż (około 50 g) w każdym posiłku. Dostałem całkowity zakaz spożywania odżywek, zwłaszcza węglowodanowych.
We czwartek i w piątek robiłem lekkie treningi, żeby tylko się rozruszać. Zafundowałem sobie również odnowę biologiczną, korzystając z basenu, jacuzzi i sauny w klubie fitness.
W sobotę w południe mieliśmy spotkanie z sędziami i organizatorami zawodów. Same zawody zaczęły się o godz. 17.00. Plan przygotowań zrealizowałem prawie w 100% i uważam, że przyniosło to rezultat w postaci dobrej prezentacji na scenie oraz zajęcia 4. miejsca. Za największe osiągnięcie w tych zawodach uważam jednak uplasowanie się w klasyfikacji końcowej przed Toneyem Freemanem, który jest już legendą kulturystyki zawodowej i bardzo cenionym zawodnikiem.
Jestem również zadowolony z formy i wyglądu, jakie zaprezentowałem na scenie. Byłem masywny i jednocześnie miałem wyrazistą separację oraz definicję. W mojej ocenie sylwetka była proporcjonalna i kompletna, chociaż uważam, że tył, zwłaszcza plecy i pośladki, mógłby być bardziej odwodniony.
Zamierzam poprawić ten mankament w następnych zawodach, czyli na Fibo Power Pro w Niemczech 16 kwietnia. W zasadzie planuję powtórzenie tego, co zrobiłem przed zawodami w Hiszpanii, ale chciałbym osiągnąć bardziej „suchy” wygląd, nawet kosztem 0,5 do 1 kg wagi na scenie. Planuję również start na zawodach w Orlando pod koniec kwietnia, ale nie podjąłem jeszcze ostatecznej decyzji.
Co nas nie zabije, to nas wzmocni − czyli moje wrażenia z Arnold Classic 2011
Do Stanów na zawody Arnold Classic wyjechałem 25 lutego. W zasadzie podróż przebiegła bez większych komplikacji, z wyjątkiem spóźnienia na samolot do Columbus na skutek wyjątkowo długotrwałej kontroli celnej. Przywykłem już do tego że, z racji wyglądu oraz kojarzenia kulturystyki przede wszystkim z „koksiarstwem”, jestem kontrolowany przez celników bardzo długo i wnikliwie. Na szczęście okazało się, że sporo jest lotów do Columbus i moja podróż trwała zaledwie 2 godz. dłużej niż planowałem.
Po przybyciu na miejsce w ciągu 2 dni zeszła mi woda zatrzymana podczas lotu i uzyskałem formę, z której byłem bardzo zadowolony i której właściwie oczekiwałem. Wszystko przebiegało świetnie do czwartku 3 marca, kiedy zacząłem czuć się źle, miałem gorączkę, dreszcze i objawy podobne do grypy. Z doświadczenia poprzedniego roku wiedziałem, że ten stan sam nie minie. Miałem ze sobą antybiotyk zabrany „na wszelki wypadek” i postanowiłem go zażyć.
We czwartek pół dnia zajęły mi obowiązkowe dla zawodników Pro spotkania z organizatorami i fanami. Wieczorem wróciłem do hotelu kompletnie wyczerpany. W piątek przez cały dzień nie wychodziłem z pokoju hotelowego w obawie, że jeśli ten stan utrzyma się do soboty, to nie będę w stanie wyjść na scenę. Byłoby to dla mnie wyjątkowo kosztowne, ponieważ po podpisaniu kontraktu na zawody, jeśli zawodnik nie wystąpi na scenie, ma obowiązek zwrócić organizatorowi poniesione w związku ze swoim występem koszty oraz, jeśli IFBB Pro uzna, że nie był wystarczająco chory, żeby nie wystąpić, musi zapłacić karę w wysokości 5 tys. dolarów. Istnieje również kara w postaci zawieszenia w prawach zawodnika.
Po rozważeniu wszystkich możliwych konsekwencji doszedłem do wniosku, że muszę wystąpić. W sobotę rano, w dzień zawodów, po dwóch dawkach antybiotyku obudziłem się zdrowy. Problem polegał tylko na tym, że zażyte leki oraz dwudniowy brak ruchu znacznie zaburzyły czynności układu pokarmowego. Pomimo, że zrobiłem ładowanie i zjadłem sporo węglowodanów, mięśnie nie były dobrze wypełnione glikogenem, a klatka zrobiła się wręcz płaska. Myślę, że był to skutek tego, iż jedzenie nie zostało dobrze strawione i przyswojone, większość treści pokarmowej została zatrzymana w jelitach i powodowała, że dół brzucha wydawał się mocno wzdęty. Niestety nie było już czasu na wprowadzanie poprawek. Byłem zadowolony z formy, którą osiągnąłem oraz poziomu odtłuszczenia, natomiast mój wygląd na scenie pozostawiał wiele do życzenia. Stąd moje ostatnie, w pełni zasłużone, miejsce.
Ponieważ problemy natury zdrowotnej już kilkukrotnie zaburzały moje przygotowania i starty zmuszony jestem rozważyć czy warto szykować się do zawodów w sezonie zimowo-wiosennym, zwłaszcza w USA. Chodzi o to, że mam skłonności alergiczne i astmatyczne, które pogłębiają się wraz ze wzrostem wagi. W okresie przygotowań do zawodów stosuję sporo substancji pobudzających i wspomagających spalanie tkanki tłuszczowej, które zarazem powodują problemy ze snem i bardzo osłabiają mój układ odpornościowy. Jestem wtedy znacznie bardziej podatny na infekcje gardła i dróg oddechowych. Dodatkowo zmienność pogody i temperatury na przełomie lutego i marca sprzyja rozwojowi chorób i powoduje zwiększone ryzyko zachorowania. Wielogodzinne loty samolotem także przyczyniają się, przynajmniej u mnie, do problemów z układem oddechowym. W efekcie na zawodach jestem wyczerpany, mam problemy ze złapaniem głębszego oddechu, a infekcja zwykle wiąże się z koniecznością zażycia antybiotyku. Wobec powyższego może lepiej będzie dla mnie zrezygnować z przygotowań i startów wczesną wiosną i skupić się na zawodach w sezonie letnim, tych też jest całkiem sporo.
Korzystając z okazji, jaką daje mi własna rubryka w MD, chciałbym jeszcze serdecznie pogratulować osiągniętych wyników kolegom startującym w zawodach Arnold dla amatorów: Jurkowi Pisulskiemu, który wygrał open w „klasyku”, Mariuszowi Bałazińskiemu, który wygrał swoją kategorię wagową, Karolowi Małeckiemu, który zajął 2. miejsce w swojej kategorii oraz Mateuszowi Baronowi, który w zawodach strongmanów pokonał wszystkich zawodników ze Stanów i zajął 1. miejsce.
Muscular Development |
Główne działy na stronie |
Twoje konto |
Linki |