Po dość długim oczekiwaniu i papierkowej robocie przyszedł czas, aby stanąć na wadze i dowiedzieć się, kto startuje w tym roku w mojej kategorii. Ku mojemu zaskoczeniu miałem rywalizować z Mateuszem Burdzym, zwycięzcą tegorocznych Debiutów. Do tego pojawił się mój kolega klubowy i rywal ze sceny Marcin Pawłowski oraz Andrzej Kołodziejczyk, który w tym roku ważył 117 kg! Był pękaty i duży jak nigdy wcześniej. Oczywiście każdy zawodnik obserwował formę drugiego i oceniał swoje możliwości. Po powrocie do domu Marka i Renaty usiedliśmy do wspólnej kolacji. Niestety, ani ja, ani Tomek i Wojtek nie mogliśmy spróbować smakołyków, jakie zaserwowała nam pani domu. Nie mogłem również posmakować bloku czekoladowego, który wyśmienicie przyrządza moja żonka. Natomiast Oley miał istny raj – zjadł całą masę pyszności, podczas gdy nam tylko ciekła ślinka.
Wieczorem dopadła mnie jakaś lekka depresja i mój trener, a zarazem dobry kumpel został zasypany lawiną telefonów i zdjęć. Mowa oczywiście o Radku Słodkiewiczu, który przygotował mnie do tych zawodów. Po ostatnim posiłku, jakim było masło orzechowe, położyłem się spać, układając w pamięci pozy układu dowolnego. Jak zwykle obudziłem się parę minut po 6 i w kuchni spotkałem Papaja. W międzyczasie dzwonił Radek, pytając się o formę. Powiedział, że o 10 widzimy się na hali, bo właśnie dojeżdża. Tak też się stało. Wszystko szło zgodnie z planem – woda schodziła z godziny na godzinę, a ja robiłem się bardziej suchy i twardy. Te kilka godzin do wyjścia na scenę bardzo mi się dłużyło, co chwile spoglądałem na zegarek, a czas jakby stanął w miejscu. Moja żonka pytała, czy się denerwuję, a ja w sumie nie wiedziałem, co mi jest. Umówiliśmy się z Tomkiem Lechem, że wyjeżdżamy na halę o 14.45, aby zdążyć na popołudniową rundę półfinałową. Wsiedliśmy do auta, otworzyłem pojemnik z ryżem, aby zjeść ostatni posiłek przed wyjściem na scenę. Jakie było moje zdziwienie, gdy po przybyciu na miejsce okazało się, że wszystko toczy się bardzo szybko, a ja wychodzę za 30 minut.
Wpadłem do szatni, a moja Asia pobiegła po Radka, który miał mnie smarować bronzerem. Niestety, Radek robił wywiady na żywo i nie mógł mi pomóc, ale na szczęście był jeszcze Oley. Wysmarował mnie w kosmicznym tempie, a ja szybko zacząłem robić rozgrzewkę, aby się trochę spompować. Przyszła kolej na kategorię powyżej 100 kg i całą piątką wyszliśmy do rywalizacji. Na scenie było bardzo gorąco i lało się ze mnie jak podczas wizyty w saunie. Mimo że były tylko pozy obowiązkowe, bardzo się umęczyłem. Wiem, że runda półfinałowa nie jest liczona na dzień następny ale wiadomo, że pierwsze wrażenie jest ważne, dlatego dałem z siebie 100%. Czas do niedzielnych finałów trochę mi się dłużył, choć u Marka i Renaty cały dom tętnił życiem i przewijała się tam masa gości. Moja żonka ugotowała mi posiłki do końca dnia, więc spokojnie mogliśmy sobie odpoczywać.
Wieczorem odwiedził nas trener kadry Bogdan Szczotka ze swoją żoną i uroczymi córeczkami. Bogdan opowiadał nam o tym, jak kiedyś przygotowywał się do zawodów i jak trudno było mu trzymać dietę. Przed samym spaniem żonka zrobiła mi jeszcze kilka zdjęć, które wysłałem znowu Radkowi, aby upewnić się, że wszystko jest OK. Tego dnia zasnąłem bez problemów, a rano znowu spotkałem się z Papajem w kuchni. O 10 rano przyjechał Radek z Anią, by ocenić moją formę na finały i wprowadzić ewentualnie drobne poprawki, ale nie było takiej potrzeby, bo cały czas woda schodziła tak, jak było zaplanowane. O 15 zaczęły się finały kulturystyki i tego dnia byłem troszkę szybciej na hali, aby nie spotkała mnie już żadna niespodzianka. Znowu wysmarował mnie Marek Olejniczak ze swoim kolegą Dawidem. Stojąc tak w szatni pomiędzy zawodnikami, poczułem lekkie poddenerwowanie tak jak poprzedniego dnia. I w końcu nadszedł czas rozgrzewki – od tego momentu człowiek myśli już tylko o tym, aby wyjść na scenę i dać z siebie wszystko. Zdajesz sobie sprawę, że pracowałeś cały rok na ten jeden dzień i nic nie może stanąć na przeszkodzie w osiągnięciu celu. Po pozach obowiązkowych przyszedł czas na układy dowolne. Wziąłem sobie do serca to, co mówił Bogdan Szczotka na temat pokazu indywidualnego – że trzeba go robić na luzie i bardzo płynnie, aby był przyjemny dla oka. Ta minuta minęła bardzo szybko i było po zawodach.
2 maja będzie dla mnie pamiętną datą, bo po raz drugi zdobyłem srebrny medal na MP, ustępując Andrzejowi Kołodziejczykowi, który ma piękną sylwetkę i ogromną masę mięśniową. Uszczęśliwiony podążałem ze sceny, aby uściskać moją żonkę, która zdarła gardło, krzycząc z widowni, a tu podchodzi do mnie sędzia i mówi, że wychodzę do kwalifikacji na ME. Na scenę wyszło dwunastu zawodników, a ja – w pierwszym porównaniu. Strasznie umęczony tego dnia pojechałem z Asią się spakować, aby jak najszybciej wyruszyć w podróż powrotną do domu. Jadąc dość długo rozmawiałem jeszcze z Radkiem o tym, co się działo na zawodach. Mówiłem, że muszę podtrzymać dietę, bo może uda się pojechać na ME. Wtedy też narodził się pomysł udania na drugi dzień do Słupska. Moja żona bardzo entuzjastycznie zareagowała na tę wiadomość i w poniedziałek o 8 rano jechaliśmy na kolejne zawody.
Na miejscu spotkałem Wojtka Rudniaka, który poprzedniego dnia został również vice mistrzem Polski w swojej kategorii. Ten dzień także mogę zaliczyć do udanych, bo udało mi się wygrać swoją kategorię wagową i kategorię open. Na tych zawodach była również moja córeczka Amelka, która podczas wręczania nagród uroniła łezkę ze wzruszenia, a po zawodach rzuciła mi się na szyję, nie zwracając uwagi, że jestem brudny od bronzera. Po tak udanym dniu pojechaliśmy liczną gromadką na wyśmienitą pizzę, której zjadłem cale trzy kawałki. We wtorek życie wróciło na swój tor, a ja wpadłem w rytm treningowy, oczekując wieści, czy załapałem się na wyjazd do Holandii. Los i tym razem uśmiechnął się do mnie i usłyszałem w słuchawce telefonu, że zostałem powołany do reprezentacji w drużynie A na ME. W czwartek udałem się w kolejną podróż – tym razem do Poznania na ostatnie konsultacje z Radkiem. Przyjechałem dość późno i zostałem tam na noc, aby następnego dnia móc jeszcze zrobić trening. Gdy piszę te słowa mam do zawodów jeszcze tydzień. Jak wyjdzie – tego nie wiem, ale na pewno dam z siebie 100%.