Jeśli ktoś powiedziałby, że na szczyt wszedłem w ciągu jednej nocy, to musiałaby to być cholernie długa noc!
Ludzie wiedzą, że wygrałem osiem Olympii pod rząd, ale nie znając przebiegu mojej wcześniejszej kariery mogą myśleć, że piąłem się w górę rankingów jak Flex czy Kevin, a z obecnych czasów Heath. Prawda jednak jest taka, że przez pierwsze lata mojej zawodowej kariery na scenie byłem niemal niewidzialny! Historia o moim pierwszym starcie na Olympii na pewno pokaże wam, że z całą pewnością nie byłem wtedy gwiazdą.
Jak się zakwalifikowałem?
W tamtych czasach w USA ze zwycięzców poszczególnych kategorii na NPC Nationals tworzono reprezentację biorącą udział w Mistrzostwach Świata Amatorów IFBB. Szczerze mówiąc, wysyłali tych, którzy przeszli badanie moczu. Na Nationals byłem czwarty, za Kevinem Levrone, Flexem Wheelerem i świętej pamięci Paulem DeMayo. Zakładam, że z tej czwórki tylko ja przeszedłem badanie, bo to właśnie ja zostałem wysłany do Polski. Startowali tam sportowcy aż z 64 państw, więc nie sądziłem, że mam jakiekolwiek szanse na zwycięstwo. A jednak wygrałem i w ten sposób zdobyłem kartę zawodowca.
IFBB zapraszało wtedy zwycięzców każdej z kategorii na kolejne Mr. Olympia. W wadze koguciej i średniej wygrało dwóch zawodników z Egiptu, ale nie przyjęli oni kart zawodowców, gdyż ich krajowa federacja mogła płacić im tylko wtedy, gdy byli amatorami. Możecie mi nie uwierzyć, ale ci dwaj zawodnicy nadal reprezentują Egipt jako amatorzy, choć od tamtych zawodów minęło 20 lat! Tak więc na Olympię pojechać miałem ja, jako jedyny Amerykanin, który wygrał swoją kategorię na tych zawodach, niejaki Jose Guzman z Nowego Jorku, triumfator kategorii lekkiej, oraz zwycięzca kategorii półciężkiej, Mirosław Daszkiewicz z Polski. Cała nasza trójka zajęła zresztą to samo miejsce – ostatnie!
Niezbyt wielkie oczekiwania
Choć trenowałem bardzo ciężko i byłem na naprawdę rygorystycznej diecie, nie oczekiwałem zbyt wiele po Mr. Olympia 1992, ciesząc się z tego, że będę mógł mówić, że choć raz startowałem na Olympii! Moimi partnerami treningowymi w Metroflex Gym byli wtedy Brian Dobson i świętej pamięci Mark Hanlon. Wcześniej wziąłem udział w swych pierwszych dwóch zawodach jako Pro. Zająłem 11. miejsce na Chicago Pro, gdzie wygrał Porter Cottrell, oraz 14. na Night of Champions, gdzie wygrał Kevin Levrone. Oni też byli debiutantami, ale ich wejście w zawodowstwo było o wiele bardziej udane niż moje. Ja wychodziłem na scenę ważąc 100 kg w bardzo dobrej formie, ale w porównaniu z tym, jaki miałem się w końcu stać, byłem tylko małym orzeszkiem. Miałem wtedy tylko duże ręce i grubą klatkę. Plecy i nogi miałem w porządku, ale nie było to nic spektakularnego. W długą podróż lotniczą do Helsinek udałem się sam jak palec.
Niewidzialny człowiek
Gdy dotarłem już na zawody, czułem się bardziej jak kibic, a nie jeden z uczestników. Zawody odbywały się na lodowisku i musieliśmy poczekać aż skończy się mecz hokeja i ustawią naszą scenę, która notabene nie była najsolidniejszą konstrukcją, jaką w życiu widziałem, delikatnie mówiąc. Gdy kazano nam opuścić szatnie i przejść za kulisy byłem cały przemarznięty. Trzymali nas tam tak długo, a podłoga była tak zimna, że niektórzy z nas poszli po buty, by do niej nie przymarznąć.
Pamiętam, że przyglądałem się kolegom i nie mogłem wyjść z podziwu, jak świetnie wyglądali: Dorian, Shawn czy Kevin. Momo Benaziza był strasznie niski, ale zbudowany jak czołg. Nikt z nas nawet nie mógł przeczuwać, że zaledwie kilka tygodni później, po wygraniu zawodów w Holandii, Momo umrze.
Ja nie byłem w tamtym roku na żadnych zawodach Grand Prix, ponieważ trzeba było na nie otrzymać od organizatorów zaproszenie, a ja nie byłem jeszcze wystarczająco znany. Lou Ferrigno właśnie miał swój wielki powrót – po 16 latach bycia Hulkiem i innymi postaciami na ekranie kinowym i telewizyjnym. Trzymał się na uboczu i aż do wejścia na scenę prawie go nie widziałem.
Osobiście znałem tylko dwóch startujących. Jednym z nich był Jose Guzman, który był razem ze mną na mistrzostwach świata. Trzymałem się go przez cały weekend, bo nie znałem nikogo innego. Poza nim rozmawiał ze mną tyko Ron Love, którego poznałem rok wcześniej, gdy przyjechał do Dallas na pokazy do sklepu z odżywkami. Ron był dla mnie bardzo miły i powiedział, że wyglądam tak dobrze, że nie przejąłby się, gdyby ze mną przegrał. Jestem pewien, że mówił tak, bo chciał być miły, ponieważ on skończył w Top 6, a ja nie zostałem nawet raz wywołany do porównań. Ale wiecie co? Za samo uczestnictwo, nawet zawodnicy, którzy nie dostali się do finałowej 15, dostawało się czek na 1200 dolarów, a to było o 1200 dolarów więcej niż zarobiłem do tamtej pory jako zawodowiec.
Pokłosie
Nie zasmuciło mnie to, że nie dostałem się do finałowej piętnastki, ponieważ i tak nie dawałem sobie na to szans. Na siłowni nikt mnie nie pytał o te zawody, bo wszyscy myśleli, że wpadłem w depresję. Nie mogę nawet powiedzieć, że tak kiepskie miejsce zmotywowało mnie do jeszcze cięższej pracy. Możecie mi nie wierzyć, ale choć miałem status zawodowca i startowałem, to nie przypuszczałem, że będę w stanie walczyć z najlepszymi. Po prostu kochałem trenować i chciałem mieć z tego jak najwięcej zabawy. W ciągu roku z ochroniarza na zawodach w Orlando, gdzie Lee Haney zdobył swój ósmy tytuł, stałem się jednym z zawodników na scenie Olympii. Jeśli o mnie chodzi, byłem w pełni usatysfakcjonowany tym postępem. Kto mógłby przypuszczać, że zdobędę osiem Sandowów, tak samo jak Lee? W 1992 roku chyba nikt, a już na pewno nie ja!