Nikt z nas nie oczekiwał po Arnold Classic więcej niż tylko zażartej walki pomiędzy Kaiem, Philem, Branchem i Dexterem. Ale wielką niespodzianką okazał się występ Roelly’ego Winklaara, który w ten sposób stał się bohaterem jednego z najlepszych debiutów w historii IFBB.
Mimo iż Roelly do walki przystępował bez zbytniego zainteresowania prasy i fanów, to jednak stał się jedną z największych gwiazd tych zawodów. Jego sylwetka stanowi połączenie doskonałych kształtów, wielkiej masy oraz nienagannej rzeźby. Jednak uwagę najbardziej przyciągają jego olbrzymie łapy. Jak widzicie na towarzyszących niniejszemu artykułowi zdjęciach, ręce Roelly’ego już są na poziomie takich legend jak Larry Scott, Sergio Oliva, Arnold czy Lee Priest, zaś triceps walczy z podkową Levrone’a o tytuł najlepszego w historii.
Gdy tylko zobaczyliśmy na własne oczy tego sensacyjnego debiutanta, wiedzieliśmy, że nasi czytelnicy będą chcieli wiedzieć wszystko na temat jego treningu rąk. Tak więc, mimo poważnej bariery językowej (Roelly mówi po holendersku i w dialekcie Papiamento, stosowanym na jego rodzinnej wyspie Curacao, jednak jego angielski jest mocno łamany), udało nam się wysłuchać opowieści Roelly’ego oraz jego, bardzo nietypowego jak na kulturystykę zawodową, trenera.
Arnold, moja pierwsza inspiracja
Po pierwsze, chciałbym powiedzieć jak szczęśliwy jestem, mogąc pojawić się na stronach MD, najlepszego magazynu kulturystycznego na świecie, pośród tak wspaniałych zawodowców jak Kai, Branch, Victor, Dorian, Lee Priest, Shawn Ray i Flex Wheeler (jeden z moich największych idoli). Dziękuję też Panu Steve’owi Blechmanowi za wiarę w mój potencjał. Wciąż nie mogę uwierzyć, że znalazłem się na okładce MD! To wielki zaszczyt!
Poza, w której zostałem uwieczniony na okładce, to słynna poza Arnolda, którego zdjęcie sprawiło, że kiedyś zapragnąłem zostać kulturystą. Największe wrażenie zrobiły na mnie jego wielkie ramiona. Który młody chłopak nie chciałby mieć wielkich bicepsów i tricepsów? Ja miałem szczęście, bo gdy 12 lat temu zacząłem ćwiczyć, okazało się, że moje barki i ręce rosną najszybciej. Wkurzało to nawet niektórych moich kolegów z siłowni, gdyż mieli o wiele dłuższy staż ode mnie, a ja już miałem lepsze ręce! Tak więc muszę przyznać, że rozmiar i wygląd moich rąk to w dużej mierze zasługa genetyki.
Cała prawda o tricepsach
Wszyscy chcą wiedzieć, w jaki sposób moje tricepsy stały się tak wielkie i pełne szczegółów. Nie będę tu ściemniał i twierdził, że chodzi o jakieś sekrety treningowe. Prawda jest taka, że moje tricepsy zawsze dobrze reagowały na trening. Szczerze mówiąc, moje tricepsy rosną tak doskonale, że mogę trenować je jedynie raz na trzy tygodnie, w przeciwnym razie zaczynają zaburzać się proporcje biceps wygląda na mniejszy niż jest w rzeczywistości. Przez resztę czasu jestem w stanie utrzymać ich poziom stymulując je tylko podczas treningów klatki i barków, gdzie pełnią rolę pomocniczą przy wyciskaniach.
Jedyną okazją do częstszych ich treningów jest faza przygotowań do zawodów. Zauważyłem, że gdy trenuję je częściej, stają się gęściejsze i bardziej szczegółowe. Ale gdybym trenował je z taką samą częstotliwością jak pozostałe grupy mięśniowe, całkowicie zaburzyłyby proporcjonalność mojej sylwetki. Pragnę stać się bardzo dobrym kulturystą, a nie facetem znanym z posiadania największego tricepsa na świecie. Kogo by to obchodziło? Częścią sukcesu w kulturystyce jest świadomość posiadania słabych stron i nieustanna praca nad nimi, ale równie ważne jest to, by wiedzieć, kiedy należy jakąś partię odpuścić zanim stanie się niedorzecznie wielka.
„Babcia” – trener z piekła rodem!
Ludzie zwykle są bardzo zaskoczeni kiedy poznają mojego trenera. Zamiast wielkiego, przerażającego faceta, spotykają słodką starszą panią z Rotterdamu, Sibillę Peeters. Wszyscy mówią na nią „Oma”, co po holendersku znaczy „babcia”. Jednak nie dajcie się zwieść jej wyglądowi. Napis na jej koszulce („trener z piekła rodem”) to szczera prawda.
Oma zna się na kulturystyce. W latach 80. i na początku 90. była partnerką treningową Arthura Buurmana. Arthur został zawodowcem na Mistrzostwach Świata Amatorów IFBB w roku 1992, a w roku następnym sześć razy startował na zawodach IFBB. Niestety, zmarł przedwcześnie. W Holandii cieszył się bardzo dużym szacunkiem jako trener i żywieniowiec amatorów i zawodowców, a gdy odszedł, wielu z tych zawodników po porady zaczęło przychodzić do Omy. Oma ma więcej doświadczenia i wiedzy niż niejeden uznany trener i dlatego cieszę się, że jest w moim zespole.
Pracuję z nią od dwóch lat i nawet nie wyobrażam sobie przygotowań do zawodów bez jej pomocy. Zwykle na ostatnie trzy miesiące przed zawodami przenoszę się do Holandii, by trenować pod jej okiem i pozwolić, by stale kontrolowała moją dietę. A jeśli myślicie, że treningi z nią są łatwe, to jesteście w wielkim błędzie! Oma doskonale wie, ile jest w stanie znieść mój organizm i jakoś zawsze potrafi określić, czy jestem w stanie wykrzesać z siebie jeszcze jedno powtórzenie. Zupełnie jakby czytała w moich myślach, nie da się jej oszukać!
Zwykle trenuję z bratem Quincym i są to zawsze ciężkie treningi, ale nic nie da się porównać do treningów z Omą. Ona zna mnóstwo sztuczek, które sprawiają, że ćwiczenia stają się jeszcze trudniejsze lub angażują nieco inny obszar. Oma to taki holenderski Charles Glass w spódnicy! Oto kilka ćwiczeń, które często stosujemy w treningu rąk, ale to tylko mały przykład. Oma mogłaby ci rozpisać cotygodniowe treningi rąk na 10 lat wprzód i nie byłoby wśród nich dwóch takich samych.
Cały artykuł można przeczytać w czerwcowym "Muscular Development"