Tym razem postanowiliśmy towarzyszyć naszym reprezentantom już od samego początku, od wylotu z Warszawy. Niewiele ponad 2 godziny lotu do Istambułu jakoś przeleciało, ale potem był prawdziwy nocny lot do Bahrajnu, gdzie wylądowaliśmy o godzinie 2:00 w nocy. Kulturyści są w czasie podróży bardzo spokojni, jakby zamknięci w sobie i skoncentrowani. Nie są skorzy ani do rozmów, ani tym bardziej do wywiadów i oceny swoich szans na medale. Tym bardziej, że ich forma startowa może zmieniać się z godziny na godzinę, a wielogodzinne podróże ciasnymi samolotami temu sprzyjają, gdyż organizm przejawia wtedy tendencję do kumulowania wody.
Pomimo nocnej pory, Manama przywitała nas gorącym oddechem pustyni i tylko mogliśmy sobie wyobrażać, jakie warunki panują tam latem. Nasza ekipa miała na szczęście ponad półtora dnia na aklimatyzację i doszlifowanie formy, manipulując głównie kaloriami, wodą i solą.
Zakwaterowano nas w niezłym hotelu Mercure, mieszczącym się naprzeciwko miejsca zawodów, którym było Międzynarodowe Centrum Wystawowe Bahrajnu – wielka, płaska hala, zastawiona tysiącami krzeseł dla widzów. Na szczęście, w Bahrajnie wszędzie jest klimatyzacja i wszędzie działa. Ona tam po prostu nie może nie działać, bo byłoby nie do zniesienia (przynajmniej dla obcokrajowców).
Kategoria
Jak zawsze, na wielką i dobrze oświetloną scenę, jako pierwsi wyszli zawodnicy najlżejszej kategorii wagowej, do
I gdy myślano już, że era El Amawiego się skończyła, on zmobilizował się i dał prztyczka w nos wszystkim młodszym mistrzom, z ubiegłorocznym zwycięzcą, Wang Bung Cho z Korei Południowej włącznie, zdobywając swój siódmy tytuł mistrza świata. Cho wygrał co prawda minimalnie rundę programów dowolnych, ale El Amawy był tyko 2 punkty za nim i nie dał sobie odebrać prowadzenia wywalczonego w dwóch pozostałych rundach, tak jak to było w roku ubiegłym w Dżedżu. Ale El Amawy może mówić o dużym szczęściu, gdyż jego umięśnienie, szczególnie nóg, nie jest już aż tak twarde i poseparowane jak kilka lat wcześniej. Tym razem przyłapał młodszych zawodników na brakach w formie startowej, które wynikały głównie z nadmiernego przywiązywania wagi do ogólnej masy umięśnienia, kosztem braku szczytowej formy.
Ale do tej walki dwóch mistrzów niespodziewanie włączył się ktoś trzeci, człowiek, który w ubiegłym roku był dopiero na 6 miejscu: Abbas Maki z Bahrajnu. Maki prezentował najlepszą definicję w całym szeregu zawodników na scenie i zajmując 2 miejsca w obu rundach sylwetkowych został srebrnym medalistą, a można byłoby się mocno zastanawiać, czy nie powinien być pierwszy. W ten sposób, El Amawy – oficer linii lotniczych Egyptian Air, sięgnął niespodziewanie po swój siódmy tytuł i niebezpiecznie zbliżył się do swojego kolegi z reprezentacji Egiptu, El Shahata Mabrouka, który jest posiadaczem rekordowej liczby ośmiu tytułów mistrzowskich. Czy El Amawy dokona „cudu” i zrówna się z Mabroukiem? Ten sukces chyba go do tego jeszcze bardziej zmobilizuje. Kto wie?
Kategoria 65 kg. Z piekła irackiej wojny po tytuł Mistrza Świata
Być może jest to dowodem stabilizacji życia w Iraku, gdyż właśnie zawodnik z tego kraju, Sattar Atiya, zdołał najlepiej przygotować się do występu w Bahrajnie. Pod nieobecność słynnego Jose Carlosa Santosa, który tym razem przeniósł się do wyższej kategorii, faworytem był ubiegłoroczny wicemistrz, Jung In Song z Korei Południowej. I pierwsza runda nie zapowiadała sensacji: prowadził Song, z pięciopunktową przewagą nad Atiyą, a zaraz za nim znajdował się niezwykle masywny Tajlandczyk, Somsri Turinthaisong, który kilka tygodni wcześniej był drugi na Azjatyckich Igrzyskach Plażowych na wyspie Bali.
Ale finał zmienił tę kolejność. Atiya wygrał obie rundy i został niekwestionowanym mistrzem w tej kategorii. Zawodnik ten to zupełnie nowa twarz, bez żadnej historii występów na arenie międzynarodowej. Piękne ogólne proporcje sylwetki, z tułowiem w kształcie litery „V” i szerokimi barkami, zostały poparte ciekawym programem dowolnym, z szybko przypinanymi pozami w takt rytmicznej muzyki. Song i Somsri byli masywniej umięśnieni, ale ich braki w definicji (uda, grzbiet) zostały tym razem „ukarane” przez sędziów, co zepchnęło ich na 2 i 3 miejsce.
A więc wszystkie trzy medale dla Azji, a 4 miejsce wywalczył ponad 50-letni zawodnik z RPA, Johannes Hendricks, dla którego piąty start w MŚ okazał się najlepszym.
Kategoria
W tej kategorii spotkało się dwóch wielkich mistrzów: Brazylijczyk Jose Carlos Santos i Malezyjczyk Sazali Abd Samad. Ale na ich drodze do medali stanęło dwóch młodych zawodników: Egipcjanin Mohamed Osman oraz Słowak Richard Riedl. Pierwsza runda przebiega bez sensacji: prowadzi Santos, mając 5 punktów przewagi nad Samadem, Osmanem i Riedlem, którzy mają po 14 punktów. Z niedowierzaniem patrzymy na słabą formę Samada, ubiegłorocznego mistrza w tej kategorii, który na co dzień pracuje jako policjant w Kuala Lumpur. Być może miał ostatnio za dużo pracy? Jest zupełnie bez definicji, a separacja jest ledwie widoczna. Nie ma mowy o obronie tytułu, a i o jakiś medal też będzie ciężko.
Druga runda lekko zadziwia, wysuwając Osmana na pierwsze miejsce, ale takie „ekscesy” często zdarzają się przy ocenie programów dowolnych. Santos ma bezapelacyjnie największe umięśnienie, a i separacja jest bardzo wyraźna. Może brakuje mu trochę definicji w niektórych rejonach ciała, ale całość wygląda imponująco. Toteż z niedowierzaniem przyjmujemy werdykt, dający Osamie pierwsze miejsce. Czyżby na sędziów aż tak bardzo podziałały okrzyki z widowni „Obama first”, wznoszone przez kibiców Osamy, który z twarzy jest bardzo podobny do Barracka Obamy? Ostatecznie, Obama wygrał dwa dni wcześniej wybory w USA, a jego sobowtór Osama został mistrzem świata.
Osama nie jest zawodnikiem nowym. Pięknie zadebiutował na MŚ w 2006 r., zajmując 4 miejsce w kategorii
Najlepiej przygotowanym zawodnikiem pod względem jakości umięśnienia był Riedl. Niesłychanie głęboko odtłuszczony, prezentował wymarzoną definicję głównych grup mięśniowych, ale jego jeszcze nie tak imponująca masa, pozwoliła mu jedynie na zepchnięcie Samada na 4 miejsce i ponowne zdobycie brązowego medalu.
Kategoria
Aż 24 zawodników wyszło na scenę w tej kategorii, z czterokrotnym mistrzem świata Igorem Kocisem włącznie. Ale Kocis, który zdobywał swoje tytuły w kategorii
Następni zawodnicy byli daleko za tą pierwszą dwójką. Brązowy medal przypadł kulturyście z RPA, Shameenowi Adamsowi, który w 2 rundzie zajął ostatnie miejsce, ale udany finisz w 3 rundzie wysunął go pozycję brązowego medalisty, gdyż różnice punktowe na miejscach 3−6 były niewielkie. Stracił na tym Włoch Filippo Masucci, który plasował się na 3 pozycji w dwóch pierwszych rundach, ale nie zdołał jej utrzymać. Shameen pokonał go przepięknymi proporcjami sylwetki, gdyż Włoch był zdecydowanie lepiej dorzeźbiony, ale nie tak ładnie zbudowany.
Kategoria
Kategoria przeładowana wielkimi nazwiskami i utytułowanymi zawodnikami.
Sitthi Charoenrith (Tajlandia), Baitollah Abbaspour (Iran) i Christomir Christow (Bułgaria) mieli już na swoim koncie tytuły mistrzowskie. A Ibrahim Samy (Egipt) zdobył srebrny medal na MŚ w… kulturystyce klasycznej w 2007 r. Czy niedawny „klasyk” może zagrozić wielkim mistrzom?
W tej kategorii wielu mistrzów i byłych medalistów „poległo” już w półfinale, jak chociażby Oscar Marin z Hiszpanii czy Luiz Sarmento z Brazylii. Ale trójka największych uchodziła za faworytów w walce o medale i taki był układ sił po pierwszej rundzie: prowadził Abbaspour przed Charoenrithem i Christowem. Jednak od razu było widać, że Christow po raz kolejny popełnił swój częsty błąd, przywiązując zbyt dużą wagę do masy, a zbyt małą do definicji. Ważył
Nie tylko boleśnie „ugodził” Christowa, ale „dopadł” także słynnego Charoenritha, spychając go po dwóch rundach na 3 miejsce. Co było tak straszną bronią 22-letniego studenta z Egiptu? Nie mógł równać się wielkością umięśnienia z „wielką trójką”, ale imponował twardością i wyrazistością umięśnienia, szczególnie w pozach tyłem, miał lepsze dwugłowe uda od czworogłowych. Ale czy powinien „przeskoczyć” (o 1 punkt) potężnie umięśnionego Charoenritha? Kontrowersyjny werdykt.
Abbaspour, mistrz świata z 2003 r., był tym razem „nietykalny”, wygrywając wszystkie trzy rundy. Niesłychanie masywny, z udami jak greckie kolumny i grzbietem wypukłym jak fale oceanu, w pozie „klatka piersiowa bokiem” prezentował się jak młody Arnold. Z zawodu jest prawnikiem i prowadzi kancelarię adwokacką w Teheranie. Po 5 latach zasłużenie odzyskał tron.
Kategoria
Najliczniejsza kategoria, z 26 zawodnikami na scenie. Z medalistów poprzednich Mistrzostw nikt się nie stawia, gdyż Mustafa Nasim przenosi się wyżej. Są natomiast wielkie powroty: Kamal Abdul Salam (mistrz świata 2005 i 2006) oraz Witalij Greczuchow (Mistrz Europy 2002). Dochodzi aktualny mistrz Europy, Hiszpan Josep Merino, i nowe twarze: Mohammed Oyyoub z Maroka oraz dwóch Irańczyków: Mehdi Ayari i Abbas Angheli.
Zdecydowanym faworytem wydaje się być Salam z Kataru, ale największą furorę robi Oyyoub, prezentując bardzo wszechstronne i twarde umięśnienie, bez słabych stron. Uda ma nawet masywniejsze niż Salam. To ogromny potencjał. Sensacja wisi na włosku. Pierwsza runda tylko 15:16 dla Salama, trzecia – remis 28:28. O wszystkim decyduje program. Marokańczyk pozuje bardzo atrakcyjnie, ale Salam to wielki mistrz prezentacji. Każdy jego ruch, gest czy uśmiech wykonane są w odpowiednim momencie. To czarodziej pozowania. Daje z siebie wszystko i tym razem jeszcze wygrywa, chociaż zdania sędziów są podzielone.
Ale w drugiej rundzie do gry włącza się Greczuchow – prawdziwy mistrz pozowania, zawodowy, DJ z Odessy. W tej rundzie jest drugi, tylko o jeden punkt za Salamem. Jednak 3 runda grzebie jego szanse na medal i spada na 4 pozycję. Przeskakuje go debiutujący Irańczyk Ayari. Piękne proporcje sylwetki, dobry w pozach tyłem, ale potrzebna mu jest dalsza rozbudowa umięśnienia. Na tych przetasowaniach w czołówce najwięcej traci Merino, spadając z 1 pozycji (ex aequo z Salamem) na 5 miejsce. Prawdziwy „mass monster” podobny do Christowa, ale nieco niedorzeźbiony.
Kategoria
Na scenie pojawia się słynny Ali Tabrizi, mistrz świata w open z 2006 oraz pierwsi Polacy: Adam Adamski i Paweł Jabłoński. Dla Pawła jest to pierwszy rok startów międzynarodowych. Po 6 miejscu na ME, przyjeżdża na MŚ w swojej życiowej formie i walczy w dogrywce o półfinał, ale tym razem jeszcze przegrywa. No cóż, było blisko. Musi dalej pracować nad ogólnym rozwojem umięśnienia i poprawą jego jakości, co wymaga lat treningu, ale Paweł jest na dobrej drodze i następne starty na pewno będą coraz lepsze.
Znacznie lepiej poczyna sobie Adam. On wraca po ponad trzyletniej przerwie. Sam mówi, że niepewnie czuł się w ostatniej fazie przygotowań, tracąc zbyt dużo masy mięśniowej. Jeszcze we wrześniu ważył ponad
A na „szczycie” dzieją się rzeczy niebywałe. Pierwsze dwie rundy wygrywa Tareq Al Farasani z Bahrajnu – czterokrotny mistrz Azji, ale bez sukcesów na MŚ. Jest on też trenerem kadry kulturystów Bahrajnu. Ma piękną sylwetkę, z wąziutką talią, pełnymi mięśniami najszerszymi oraz dużymi ramionami. Ale nogi są wyraźnie za smukłe. Farasani wygrywa prawie jednogłośnie dwie pierwsze rundy, ale w ostatniej rundzie kilku sędziów nagle zmienia zdanie, stawiając na Tabriziego. Czy zaszła w nim jakaś wyjątkowa przemiana? Raczej nie, chociaż jest to zawodnik najwyższego formatu, z potężnymi udami i wspaniale dojrzałymi mięśniami. Poza tym, uwielbia pozować, jakby był do tego urodzony. Raczej można byłoby się dziwić tak silnemu faworyzowaniu Farasaniego w dwóch pierwszych rundach. Ta korekta nikogo (oprócz Farasaniego) specjalnie nie zaskoczyła, tym bardziej, że Tabrizi wygrał potem kategorio open, zostając czempionem czempionów, ale tam sędziował już inny panel.
Za plecami tej dwójki czaiła się dalsza grupa mistrzów, ze słynnym El Shahat Mabroukiem, który zbliża się już do 50-tki i jego mięśnie tracą na twardości i jakości, chociaż nadal są pękate i ogromne. Starczyło na 4 miejsce, gdyż wyprzedził go jeszcze świetnie przygotowany Biłous, który gdyby miał ciut lepszą definicję na udach, to może sięgnąłby i po złoto.
Kategoria
Wielka wojna rozgorzała na samym szczycie i to między dwoma Egipcjanami, jak za czasów Faraonów. Ale my bardziej byliśmy przejęci występem Polaka, Andrzeja Maszewskiego. Andrzej też miał dłuższą przerwę w startach i do tego powrotu specjalnie się przygotowywał. Swoje największe sukcesy odnosił w wadze do
A na szczycie było ciekawie. Faworytem był wicemistrz świata z ubiegłego roku (ale w wadze
Kategoria powyżej
Cóż to była za walka! Na scenie pojawiło się 19 tytanów, ale walce o medale liczyło się tylko czterech. W tym dwóch Polaków: Robert Piotrkowicz oraz Radosław Słodkiewicz. Obaj wspaniali, obaj utytułowani. Kto mógł im zagrozić? Jedynie inny mistrz świata, Egipcjanin Achmed Hamouda, a także robiący stałe postępy aktualny mistrz Europy Dymitar Dymitrow z Bułgarii.
Rywalizacja miała dziwny przebieg, za sprawą zmienności formy Roberta. Otóż nasz absolutny mistrz świata z 2007 pojawił się na półfinałach w formie dalekiej od tej, do jakiej nas (i sędziów) przyzwyczaił. Był gładki, bez definicji, co zaowocowało i tak dobrym, czwartym miejscem. Przyczyna leżała w dodatkowym starcie na zawodach w Moskwie, w sobotę, na 4 dni przed rozpoczęciem Mistrzostw Świata. Potem przyszła wielogodzinna podróż lotnicza z przesiadkami i forma „uleciała”.
Półfinały to wielki sukces Radka, który wygrywa je z czterema punktami przewagi nad Hamoudą i pięcioma – nad Dymitrowem. Jego mięśnie są twarde, dorzeźbione, głęboko poseparowane. Pozuje niesłychanie walecznie, z werwą i zacięciem. Prezentuje się świetnie. Czy wreszcie zdobędzie upragniony tytuł?
Do finału pozostała cała doba i tak wytrawny mistrz jak Robert potrafi zmienić swój wygląd nie do poznania. W ciągu tej doby odwodnił się, zrzucił kilka kilogramów, co zaowocowało znacznym poprawieniem formy. Już było widać jego słynną separację na mięśniach ud, a tu i ówdzie zaczęły się pojawiać początki definicji. Sędziowie przecierali oczy ze zdumienia i zastanawiali się, co z tym fantem zrobić? I Robert zaczął piąć się do góry. Po programie dowolnym znalazł się tylko o jeden punkt za Hamoudą, który znany jest z widowiskowych, atrakcyjnych programów dowolnych. Rzeczywiście, czarował na scenie. Świetna, wpadająca w ucho muzyka, akcentowanie póz, luz i uśmiech.
Robert czarował czymś innym: swoim wielkim (w stosunku do wzrostu) i dopracowanym umięśnieniem. Sędziowie dali temu wyraz, zauważyli i docenili zmiany w formie Roberta. Natomiast Radek, po przykrych doświadczeniach z poprzedniego startu, kiedy to przegrał złoty medal słabiej ocenionym programem dowolnym, zrobił wszystko, aby tym razem było lepiej. Przygotował bardzo atrakcyjny program, wartki, ciekawie zaprojektowany i bezbłędnie wykonany. Duża w tym zasługa żony Radka, która wiele wniosła do ułożenia tego układu i „pilnowała”, aby Radek dobrze go wytrenował i przypinał pozy w odpowiednich momentach. I tak się też stało. Nam ten nowoczesny program bardzo podobał, ale sędziowie ocenili go na 3 miejsce, chociaż można by się zastanawiać, czym ustępował układowi Hamoudy? Może zadziałało tu nazwisko?
Po 2 rundzie (pierwsza się już nie liczyła) Radek miał 6 punktów straty do Hamoudy i jego sytuacja stawała się trudna. Gdyby jednak wygrał rundę 3… Ale tak się nie stało. W finale jego mięśnie nie były już tak głęboko poseparowane, ani tak twarde i pełne szczegółów jak dzień wcześniej. Sam Radek przyznał potem, że jego system przygotowań, konsultowany z Dorianem Yatesem, ukierunkowany był na jednodniowy szczyt formy i, niestety, drugiego dnia nie było już tak dobrze. Ale różnice i tak były minimalne. W finale Robert i Hamouda zremisowali 22:22, a Radek był tylko o 2 punkty za nimi. Matematyka (czyli podsumowanie) było okrutne dla Polaków: Robert przegrał złoty medal jednym punktem, a Radek spadł z pierwszego na trzecie miejsce. Cóż, medal jest dobry, ale pełnia szczęścia była tak blisko…