Opinie wyrażone w tym dziale, niekoniecznie odzwierciedlają poglądy redakcji Muscular Development (MD). MD nie popiera żadnych form nielegalnego dopingu, wykorzystywanego w sporcie, ani do innych, indywidualnych celów. MD nie popiera także stosowania legalnych rodków w radykalnie zawyżonych dawkach. Zamieszczone artykuły, mają jedynie charakter informacyjny i nie można ich traktować, jako porady o charakterze medycznym, i tym samym wykorzystywać do jakiejkolwiek terapii. Czytelnicy muszą zdawać sobie sprawę iż posiadanie niektórych wymienionych substancji może być zabronione. Jeśli pewne kwestie poszczególnego artykułu pozostały niezrozumiałe Czytelnicy powinni skonsultować wszystkie uzyskane informacje z wykwalifikowanym personelem medycznym. Redakcja nie odpowiada za szkody, jakie mógł wyrządzić sobie Czytelnik po zastosowaniu informacji zamieszczonych w tym dziale, jak i całym magazynie MD. Wszystkie artykuły stanowią jedynie pogląd ich autorów przez co nie mogą być w żaden sposób rozumiane, jako źródła wiedzy pewnej, o charakterze medycznym.
Artykuł pod tytułem „Przewlekła cholestaza wewnątrzwątrobowa i niedoczynność nerek po stosowaniu suplementów żywnościowych zawierających sterydy anaboliczno-androgeniczne”, który ukazał się na łamach Journal of Clinical Gastroenterology, z całą pewnością wywoła zainteresowanie władz USA dostępnymi w wolnym obrocie eksperymentalnymi sterydami. Omawia on kilka przypadków bardzo poważnych schorzeń, które pojawiły się u pacjentów po stosowaniu właśnie takich, dostępnych bez recepty, substancji steroidowych, poświęcając najwięcej uwagi przypadkom ciężkich uszkodzeń wątroby i nerek.
Najpierw może jednak pozwolę sobie na małe wprowadzenie. Sterydy faktycznie wróciły na półki sklepów z substancjami dla sportowców, i to z pompą – nie są to jednak prohormony, z jakimi mogli się zetknąć wasi starsi koledzy. Wiem, że wielu ludzi, którzy uważają stosowanie sterydów za niemoralne lub nieetyczne nie jest z tego zadowolonych, ale te substancje wcale nie znikły w roku 2005, kiedy zaczął obowiązywać zakaz handlu prohormonami. W rzeczywistości prohibicja doprowadziła jedynie do tego, że w zastępstwie naturalnych dla ludzkiej fizjologii pro hormonów, takich jak „andro” czy „norandro”, rynek objęły we władanie znacznie silniejsze sterydy opracowane w laboratoriach.
Ujmując rzecz bardzo prosto, w momencie kiedy prawo zlikwidowało w 2005 roku handel prohormonami, firmy produkujące substancje wspomagające nie miały na stanie nic czym mogłyby zaspokoić ogromne potrzeby rynku. Przepisy miały postać listy wyszczególniającej zakazane prohormony, więc aby wrócić do handlu, wystarczyło jedynie opracować nowe specyfiki. Wystarczyły jedynie cztery lata i jedno stare kompendium wiedzy o sterydach autorstwa faceta o nazwisku Vida, abyśmy dziś mieli półki pełne silnych, zsyntetyzowanych w prywatnych laboratoriach sterydów – firmy z branży po prostu sięgnęły po stare substancje i wróciły do ich syntetyzowania.
Może nie znajdziecie ich w supermarketach na terenie USA, ale bez trudu można je nabyć poprzez Internet i w sklepach z suplementami czy siłowniach, które promują bardziej „agresywne” podejście do kulturystyki. Ich legalność jest raczej dyskusyjna, ale Agencja ds. Żywności i Leków ma dużo roboty i mało rąk do pracy. Taki stan rzeczy utrzymuje się już tak długo, że w zasadzie został niemal zaakceptowany jako normalna w tej branży sytuacja. Złości mnie, że zdarzają się ludzie, którzy twierdzą, że te suplementy to nie są „prawdziwe” sterydy. Zapewniam was, że tak naprawdę niczym się od nich nie różnią.
Jednak, wróćmy do wspomnianego na początku artykułu. Za bazę do jego napisania posłużyło sześć przypadków − trzy z zeszłego roku i trzy z ostatnich miesięcy. Czynnikami łączącymi je wszystkie były poważne uszkodzenie wątroby, z objawami takimi jak natarczywe swędzenie, żółknięcie białek oczu i żółtaczka. Towarzyszyły temu różne inne objawy, jak powiększenie wątroby i śledziony, apatia, mdłości, wymioty, utrata wagi, wzdęcia i przebarwienia stolca. W dwóch z tych sześciu przypadków odnotowano także poważną niedoczynności lub uszkodzenie nerek.
Produktem, który uznano za winny w połowie przypadków był Superdrol (metasteron), jeden z pierwszych produktów ery po wprowadzeniu zakazu handlu prohormonami. W kolejnym za główny czynnik uznano DMT (dezoksymetylotestosteron), jeden z kolejnych wyrafinowanych wynalazków niesławnych laboratoriów BALCO – również dość popularny na rynku wspomagaczy. Przedostatnia historia chorobowa jako przyczynę podaje dehydroepiandrosteron (DHEA). Ponieważ substancja ta nie ma w ogóle właściwości hepatotoksycznych, może to być wynikiem pomyłki personelu szpitalnego lub wprowadzenia kupującego w błąd przez dystrybutora sterydów. W ostatnim przypadku odpowiedzialnym za stan pacjenta czynnikiem były sterydy, których rodzaju nie udało się dokładnie ustalić.
Uczciwie rzecz biorąc, przypadki te nie mogą budzić mojego zdumienia. Te eksperymentalne sterydy, które wymieniono w tym artykule są niemal wszystkie c17-alfa-alkilowane, co samo w sobie nadaje im właściwości hepatotoksyczne, takie jak w przypadku wszystkich innych doustnych sterydów. Większość z nich też jest substancjami bardzo silnymi, często wiele razy silniejszymi od dostępnych na receptę, zaakceptowanych w medycynie sterydów takich jak metandrostenolon czy stanazolol. W skrócie mówiąc, mamy w tym artykule do czynienia z najsilniejszymi i najbardziej zabójczymi dla wątroby sterydami, jakie kiedykolwiek pojawiły się w półegalnym obrocie. Większość osób, które je zażywają co prawda rozumie, z czym ma do czynienia i stosuje je w rozsądnych dawkach przez minimalny czas unikając problemów zdrowotnych, niektórych jednak ogarnia fałszywe poczucie bezpieczeństwa i przyjmują ich więcej lub przyjmują je dłużej niż powinni. Zresztą, nawet zachowanie ostrożności nie niweluje przecież ich silnych fizjologicznych właściwości. Komplikacje muszą się pojawić u części z osób przyjmujących te środki, chociażby tylko ze względu na ogrom grupy tychże osób i skalę rozpowszechnienia tych substancji.
I właśnie z tego względu nie wydaje mi się, aby opisane przypadki miałyby być powodem do wzniecenia alarmu. Trzeba brać po uwagę, jaką popularnością cieszą się te sterydy „domowej” roboty. Przez ostatnie cztery lata, najprawdopodobniej setki tysięcy fiolek z tymi substancjami trafiły do konsumentów, którzy zrobili z nich użytek. Większość z nich, co jest logiczne, nigdy nie nabawiła się takich komplikacji zdrowotnych – inaczej codziennie byśmy słyszeli o kolejnych „ofiarach”. Dodatkowo, artykuł opisuje także dalsze leczenie pięciu z sześciu wspomnianych pacjentów – u wszystkich zakończyło się ono pełnym sukcesem. Nie widzę więc powodu, dla którego teraz wszyscy stosujący DMT, metasteron czy inne eksperymentalne sterydy, mieliby wpadać w totalną panikę. Cały czas należy jednak zachowywać ostrożność i przede wszystkim liczyć się z możliwymi konsekwencjami tego, co się robi. Te środki mają niekorzystne działanie na wątrobę i układ krążenia i dla własnego bezpieczeństwa, powinno się do nich podchodzić tak samo jak do Anadrolu czy dużych dawek Dianabolu.
Fałszowane suplementy i nandrolonowe wpadki
Wszyscy co jakiś czas oglądamy lub czytamy wiadomości i regularnie trafia się jakaś w ten deseń: „Taki i taki zawodnik miał pozytywny wynik testu antydopingowego na obecność sterydów anabolicznych. Taki, a taki, zaprzecza, iż przyjmował wspomniane sterydy, i jest głęboko przekonany, że wynik testu jest rezultatem tylko i wyłącznie zanieczyszczeń obecnych w przyjmowanych środkach odżywczych”. Obecnie wydaje się to być standardową reakcją na oblanie testu na doping.
Większość osób, prawdopodobnie wy też, zastanawia się, jak bardzo wiarygodne jest to tłumaczenie. Czy nie jest możliwe, że część z tych sportowców naprawdę „wpadła” kompletnie przypadkiem? Czy może jednak „zanieczyszczone suplementy” to po prostu sportowy odpowiednik szkolnej wymówki „proszę pani, mój pies zjadł mi zadanie domowe”? Naukowcy z Katedry Nauk Sportowych i Kinezjologicznych Uniwersytetu Loughborough w Wielkiej Brytanii, we współpracy z Grupą Nadzoru Lekarstw z pobliskiego Cambridgeshire, niedawno opublikowali artykuł (Med Sci Sports Exerc z dnia 7 marca 2009), który może raz na zawsze rozwiązać ten dylemat.
Za materiał do analizy posłużyła dwudziestka ochotników, którym dawano odżywki kreatynowe zanieczyszczone w różnym stopniu prekursorem norandrolonu, norandrostenedionem (‘norandro’). Sterydy dodano w niezwykle małych, niemal śladowych ilościach. Dokładniej, w składzie koktajlu podawanego ochotnikom znajdowało się 500 ml wody, 5 g kreatyny i, zależnie od grupy, 1 mg, 2.5 mg, lub 5 mg norandrostenedionu. W toku badań ustalono, że najniższa dawka 1 mg nie dała pozytywnego wyniku testu przeprowadzanego według aktualnie obowiązujących zaleceń Światowej Agencji Antydopingowej (WADA) u żadnego z uczestników eksperymentu. Jednak w grupie zażywającej większą dawkę (2.5mg) już 20% testów dało pozytywny wynik, natomiast w grupie przyjmującej odżywki zanieczyszczone 5mg sterydu, pozytywnym wynikiem zakończyło się aż 75% testów, co już powinno zmuszać do zastanowienia się nad sprawą. Przecież, na dobrą sprawę, mikrogram jest najmniejszą jednostką masy będącą w praktycznym zastosowaniu w farmaceutyce. To zaledwie tysięczna część miligrama. Ilości substancji, które użyto w tym eksperymencie nie są w ogóle widoczne gołym okiem.
Badanie to jasno dowodzi, że dodanie zaledwie śladowej ilości norandrostenedionu może wywołać pozytywny wynik testu na stosowanie zakazanego nandrolonu, przynajmniej wedle obecnych zaleceń WADA. Nawet tak mikroskopijna ilość jak 2.5 mg, wystarczyła, by jeden na pięciu badanych nie przeszedł testu, a przecież to zanieczyszczenie rzędu zaledwie 0.00005 procenta. Większa dawka, 5 mg, też jest wystarczająco mała, by uczciwość nakazywała przyznać, że do skażenia tego rzędu może dojść bardzo łatwo.
Oczywiście, należy zwrócić uwagę na fakt, że norandrostenedion jest już od pewnego czasu zakazany jako składnik suplementów diety, więc trudno, aby to właśnie ta substancja mogła być przyczyną pozytywnych wyników testów, jednak ten artykuł jasno pokazuje, jak czułe są dziś testy antydopingowe. Jeśli chodzi o norandrostenedion, trzeba go jednak uznać za potencjalnie realną wymówkę – zwłaszcza w odniesieniu do testów mających miejsce kilka lat temu, kiedy jeszcze norandrostenedion był szeroko stosowany jako składnik suplementów. Dziś stosuje się wciąż wiele innych prohormonów i w świetle tego faktu, sportowcy startujący na zawodach rangi wystarczająco wysokiej, by dotyczyła ich kwestia testów antydopingowych, muszą naprawdę z rozwagą wybierać sobie suplementy. Opinia publiczna natomiast, powinna nieco mniej pochopnie osądzać sportowców, którzy twierdzą iż ich suplementy zawierały zanieczyszczenia. Trzeba przecież pamiętać, że ostatecznie rzecz biorąc, pies naprawdę mógł zjeść to zadanie domowe.
Środowisko lekarskie zaczyna myśleć o PCT, nareszcie!
Środowisko medyczne przyczyniło się do niemal wszystkich odkryć i innowacji w dziedzinie zastosowania różnych środków w lecznictwie. Trudno w ogóle sądzić inaczej – jednak co jakiś czas ludziom ze świata kulturystyki i sportu zdarza się ubiec farmaceutów w upowszechnieniu jakichś nowych substancji lub nowych zastosowań substancji już istniejących. Na przykład w roku 1977 Amerykańska Akademia Medycyny Sportowej ogłosiła, iż ustalono, że sterydy nie są w stanie zapewnić większego przyrostu siły, masy mięśniowej i wydajności fizycznej. W roku 1984 instytucja ta zrewidowała swoje stanowisko w tej sprawie, ogłaszając, że faktycznie sterydy mogą przyspieszyć efekty treningu, ale jedynie u niektórych osób! W tym momencie Dianabol świętował swoje dwudziestopięciolecie na arenie kulturystycznej, a czarny rynek sterydów kwitł sobie w najlepsze od dobrych dwudziestu lat. Jeśli chodzi o takie zastosowanie sterydów nie ulega wątpliwości, że sportowcy wyprzedzili lekarzy.
Wydaje się, że obecnie w roku 2009 środowisko lekarskie jest gotowe, aby przyjąć do wiadomości istnienie kolejnego aspektu stosowania sterydów, znanego kulturystom i sportowcom wyczynowym już od dziesięcioleci. Chodzi oczywiście o konieczność stosowania w pewnych przypadkach hormonalnej terapii pocyklowej (PCT). Jeśli dla kogoś jest to jeszcze obce pojęcie, spieszę wyjaśnić – chodzi o konieczność stymulacji naturalnej produkcji testosteronu środkami takimi jak gonadotropina kosmówkowa (HCG) i antyestrogeny na zakończenie cyklu stosowania sterydów.
Zwyczajowo, lekarze przepisują jedynie same sterydy, nawet gdy chodzi o typowy krótki cykl mający na celu zwiększenie suchej masy mięśni pacjenta. Kiedy terapia dobiega końca, w wyznaczonym przez lekarza momencie pacjent po prostu przestaje przyjmować lek i cieszyć się z istniejących efektów. Jednak, kulturyści i atleci dawno już spostrzegli, że kiedy sięga się po sterydy, odstawienie anabolików na zakończenie cyklu powoduje natychmiastowe wpadnięcie w pocyklowy, kataboliczny „dołek”, w którym zachwiana gospodarka hormonalna (niski poziom androgenów i normalny lub podwyższony poziom kortykosteroidów) bardzo szybko niweczy rezultaty wypracowane w czasie przyjmowania sterydów. Aby zabezpieczyć się przed zmarnowaniem swojej pracy, trenujący musi zminimalizować skutki tego pocyklowego „dołka”.
W artykule opublikowanym w wersji cyfrowej lutowego wydania Medical Hypotheses („Anabolic steroid-induced hypogonadism: Towards a unified hypothesis of anabolic steroid action”, 19 lutego 2009), teksańscy lekarze, Michael Scally i Robert Tan, proponują, aby stan załamania gospodarki hormonalnej pojawiający się po okresie zażywania sterydów doczekał się właściwego diagnozowania. Idąc dalej, proponują też, aby stan ten określić jako hipogonadyzm wywołany sterydami anabolicznymi (Anabolic Steroid Induced Hipogonadism – ASIH) i od tej chwili używać w literaturze tego określenia.
Jeśli czytaliście już najświeższe (dziewiąte) wydanie mojej książki „Anabolics”, być może zwróciliście już uwagę na nazwisko dr Michaela Scally’ego. Właśnie on przyczynił się największej mierze do powstania Protokołu Normalizacji HPGA, w ramach którego stosuje się kombinację gonadotropiny, Clomidu i Nolvadexu do szybkiego ustabilizowania poziomu hormonów po terapii z udziałem sterydów. Ten schemat jest, jak dotąd jedynym, medycznym odpowiednikiem terapii pocyklowej i jako taki zasługiwał z całą pewnością na omówienie go w mojej książce. Jeśli dr Scally i jego koledzy będą kontynuowali swoje prace, może wreszcie pewne fakty dotrą i do reszty środowiska lekarskiego i nadrobią oni dystans kilku dekad, dzielący ich od kulturystów, przynajmniej w aspekcie PCT.