UWAGA!!!

 

Opinie wyrażone w tym dziale, niekoniecznie odzwierciedlają poglądy redakcji Muscular Development (MD). MD nie popiera żadnych form nielegalnego dopingu, wykorzystywanego w sporcie, ani do innych, indywidualnych celów. MD nie popiera także stosowania legalnych rodków w radykalnie zawyżonych dawkach. Zamieszczone artykuły, mają jedynie charakter informacyjny i nie można ich traktować, jako porady o charakterze medycznym, i tym samym wykorzystywać do jakiejkolwiek terapii. Czytelnicy muszą zdawać sobie sprawę iż posiadanie niektórych wymienionych substancji może być zabronione. Jeśli pewne kwestie poszczególnego artykułu pozostały niezrozumiałe Czytelnicy powinni skonsultować wszystkie uzyskane informacje z wykwalifikowanym personelem medycznym. Redakcja nie odpowiada za szkody, jakie mógł wyrządzić sobie Czytelnik po zastosowaniu informacji zamieszczonych w tym dziale, jak i całym magazynie MD. Wszystkie artykuły stanowią jedynie pogląd ich autorów przez co nie mogą być w żaden sposób rozumiane, jako źródła wiedzy pewnej, o charakterze medycznym.

 

Facebook

Subskrybuj RSS

Doping

drukuj Polec Znajomemu

Koniec pewnej ery - Patrick pnie się w górę - kwiecień 2009

data: 19.03.2009

To znów ten dzień miesiąca. No dobra, nie „ten” dzień. Mam na myśli, iż czas na kolejny odcinek historii Patricka Arnolda. Nie mogę uwierzyć, jak to się ciągnie. Myślałem, że to będą najwyżej 2 artykuły. Myślę więc, że muszę nieco podkręcić tempo opowieści, aby móc wreszcie wrócić do naukowych spraw. A więc, kontynuujmy.


Pod koniec 1999 roku Dan Duchaine przestał się do mnie odzywać. Często rozmawiałem z jego przyjaciółką, Shelley Hominuk, i martwiła się ona jego wciąż pogłębiającą się depresją. Często mówił do niej rzeczy w stylu „Chciałbym po raz ostatni odwiedzić Nowy Jork” i chociaż dziś mają one jasny sens, wtedy były po prostu niepokojące. Potem, pewnego styczniowego dnia w 2000 roku, zobaczyłem posta na grupie dyskusyjnej misc.fitness.weights, autorstwa Willa Brinka, zatytułowanego „R.I.P. Dan Duchaine”. Przeczytałem go i byłem pewien, że to jest jakiś dowcip. Nie wyobrażałem sobie, żeby Dan mógł tak po prostu umrzeć, byłem pewien, że po raz kolejny próbuje sobie ze wszystkich zażartować. Dan nie mógł być martwy – był odporny na wszystko, niczym karaluch... Nieważne, ile rzeczy się na niego waliło, on zawsze szedł dalej.


Okazało się jednak, że Dan miał poważną wrodzoną wadę nerek. Słyszałem o tym wcześniej, ale nie wiedziałem nigdy, jak poważne było to schorzenie. W połączeniu z postępującym uzależnieniem od Nubainu, a być może także innych środków, choroba doprowadziła go do rozpaczliwego stanu, tak fizycznie, jak i psychicznie. Najprawdopodobniej Dan przestał leczyć swoje nerki i pozwolił chorobie wyniszczyć się do końca. A jeśli nie to, to pewnie przedawkował. Nigdy się nie dowiemy. Tak czy inaczej, było to samobójstwo, które bardzo wszystkich zasmuciło. Shelley znalazła go w łóżku, po kilku dniach i pogrzeb odbył się bardzo szybko. Nie mogłem tam wtedy być i to już w ogóle było do bani.


Wraz ze śmiercią Dana w branży sporo się zmieniło. Nie było już „głównego guru sterydów”. Dan poza tym umiał pisać i wyjaśniać wszystko w przystępny i ciekawy sposób, nie poznałem nigdy nikogo poza nim, kto miałby taki dar. Było wielu takich ja, którzy mieli sporą wiedzę, ale nikt nie miał literackiego talentu Dana. Tęskniliśmy za nim i rzeczą, która dziś mnie najbardziej smuci jest to, że połowa dzieciaków bawiących się dziś w kulturystykę, nie ma nawet pojęcia kim był Dan. Poza tym, pomyślcie o tym wszystkim czego Dan nie dożył. Wtedy nie było prototypowych sterydów, a branża prohormonowa wciąż tkwiła w lichych środkach pierwszej i drugiej generacji. Również na polu badań medycznych tkanki mięśniowej ostatnimi laty miała miejsce prawdziwa eksplozja. Często zastanawiam się, co by pomyślał, gdyby tylko mógł zobaczyć szalony postęp, jaki się dokonał.


W momencie, gdy Dan zmarł w mojej firmie wszystko się dobrze układało – bez szalonych sukcesów, ale w porządku. Wprowadziliśmy na rynek kilka rodzajów sprayów transdermalnych, zawierających prohormony 4-AD i nor-4-AD. Działały one całkiem nieźle; dawały dobre efekty, nie wymuszając spożywania takich gigantycznych dawek, jak w przypadku środków doustnych. Jednak, wszyscy sprzedawali to samo. Jasne, było kilka nowych dodatków jak prekursor dihydrotestosteronu, ale tak naprawdę nie było niczego, co przebijałoby 4-AD, który w tamtych czasach był na wagę złota na rynku.


Wiedziałem, że jeśli chcę uczynić z mojej linii suplementów Ergopharm prawdziwy hit, muszę znaleźć jakiś nowy prohormon. Potrzebowałem takiego środka, który przebije wszystkie inne, a nie jakiegoś kolejnego związku, który niczym nie będzie się wyróżniał. Sięgnąłem więc po książki. Poszukiwania zakończyłem w bibliotece weterynarii na Uniwersytecie Stanu Illinois, gdzie znalazłem pewną książkę o androgenach. Była napisana po niemiecku, a ja nie znam niemieckiego, więc nie było mi łatwo, ale jako tako rozumiałem niemieckie nazwy związków, a wzory strukturalne, naturalnie nie wymagały żadnych objaśnień. Moją uwagę zwrócił związek 5-alfa-androst-1-ene-3,17-dion (w skrócie – 1-androstenedion), wymieniony na liście naturalnych metabolitów androgenów. Pomyślałem sobie, że dziwne jest, że ten steryd jest naturalnego pochodzenia i zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem cała ta rodzina „delta-jedynek”, jak je nazywano, nie jest farmakologicznie aktywna.
Pojechałem więc do biblioteki na wydziale biologii i zdjąłem z półki „Androgens and Anabolic Agents” Juliusa Vidy. Książka ta, którą nazywaliśmy po prostu „Vida”, to napisane w drugiej połowie lat 60. przeglądowe studium naukowych podstaw wiedzy o sterydach anabolicznych. Są tam tabele z całymi setkami sterydów, razem z opisem ich aktywności androgenicznej i anabolicznej na bazie ówczesnej literatury. Znalazłem w nich związek 5-alfa-androst-1-ene-17-beta-ol-3-on (w skrócie 1-testosteron), będący aktywnym związkiem, do którego konwertowałby ten 1-androstenedion. Ku mojemu szczęściu, miał on niezwykle silne działanie anaboliczne.
Przez resztę tamtego popołudnia biegałem po bibliotekach na wydziałach biologii i chemii, zbierając wszystko co mogłem znaleźć na temat 1-testosteronu i 1-androstenedionu – to było w czasach, w których nie dało się jeszcze wszystkiego znaleźć w bazach danych udostępnionych w internecie. Stałem się jeszcze szczęśliwszy, gdy odkryłem, że te związki z grupy delta-1, są częściowo odporne na pierwszą fazę rozkładu w wątrobie, a więc nie tylko była to silna substancja anaboliczna, ale także miała wyższą biodostępność przy podaniu doustnym niż typowe prohormony.


I to był koniec łatwej części. Mniej więcej dzień potrzebny był na zebranie niezbędnej literatury dotyczącej farmakologii 1-androstenedionu i 1-testosteronu, a teraz musiałem znaleźć sposób na uzyskanie tego draństwa. Wierzcie albo nie, ale zajęło mi to większą część roku. Oczywiście, dziś znam banalnie prosty sposób na wyprodukowanie czyściutkiego 1-androstedionu, który opracowałem od tamtego czasu, ale wtedy musiałem się babrać w śmierdzących chemikaliach jak brom czy dimetyloformamid, czasem uzyskując tylko jakieś lepkie gluty, które kompletnie nie chciały się skrystalizować. Przeprowadziłem setki reakcji, za każdym razem wprowadzając jakieś drobne poprawki, aż uzyskałem przyzwoitą, krystaliczną postać.


Przetestowałem trochę produktu na kilku gościach z okolicy i wrócili do mnie z doniesieniami o niezwykłej sile i masie. Zresztą, wystarczyło na nich spojrzeć, żeby wiedzieć, że ten środek działa. Donosili jednak także, o niezbyt efektach ubocznych jak niestrawność i uczucie palenia w żołądku. Zrozumiałem, że trzeba te efekty zminimalizować, więc zabrałem się za badania nad zsyntetyzowaniem 1-androstenediolu, innego prekursora dla 1-testosteronu. Niestety, prosta reakcja zamieniająca diketony w diole (taka sama, jakiej używaliśmy do przekształcenia 4-androstenedionu w 4-androstenediol) nie chciała przebiegać w sposób poprawny. Połowa otrzymanej substancji była produktem ubocznym, prekursorem dihydrotestosteronu. Długo łamałem sobie nad tym głowę, więc zadzwoniłem do firmy produkującej substancje, których używałem w tej reakcji i opisałem mój problem. Poradzili mi, bym spróbował dodać trójchlorku ceru do środowiska reakcji. Zrobiłem tak i voila! Miałem czysty 1-androstenediol.


Nazwałem gotowy produkt 1-AD i oczywiście, stał się wielkim hitem. Nie tylko uczynił z Ergopharmu rozpoznawalną markę, ale zrewolucjonizował i ożywił całą branżę prohormonów. Ponieważ wytwarzaliśmy go sami, mieliśmy na niego wyłączność przez blisko rok. Koniec końców, wszyscy dookoła wprowadzili jakieś produkty na bazie 1-testosteronu, ale 1-AD wciąż rządził pod kątem stosunku wartości do ceny. Pracując cały czas nad nowymi metodami syntezy, obniżyliśmy koszt sporo poniżej ceny, jaką żądali za swój produkt Chińczycy.


Dzięki zyskom z 1-AD, zbudowaliśmy dla firmy nową siedzibę, 3600 m2 powierzchni z dobrze wyposażonym laboratorium, pełnym zapleczem chemicznym, kompletną linią produkcyjną i wygodnymi pomieszczeniami biurowymi. Zmieniliśmy nazwę firmy z LPJ Research na Proviant Technologies. Poszliśmy mocno do przodu, a wszystko dzięki 1-AD (i odrobinę również dzięki 6-OXO, który był pierwszym inhibitorem aromatazy na rynku).


Oczywiście, opracowywanie i wdrażanie metod syntezy produktów takich jak 1-AD i 6-OXO nie było jedyną rzeczą, jaką robiłem w laboratorium. W przerwach i po godzinach, produkowałem takie rzeczy jak na przykład norboleton, no i pracowałem nad kontaktami w sporcie, tak amatorskim, jak i zawodowym. Ci ludzie szukali niewykrywalnych sposobów poprawienia wydolności (głównie sterydów) i ja chciałem je im dostarczyć. Nie szukałem sposobu na zarobienie góry forsy; bardziej chciałem się przekonać, jak te środki działają na sportowców. Oczywiście, kiedy jakiś trener, czy ktokolwiek, donosił o pozytywnych rezultatach, odczuwałem pewien rodzaj samorealizacji. Sam fakt, że ktoś był dzięki mnie zadowolony, był dla mnie pozytywnym bodźcem. Nie zastanawiałem się za bardzo nad etyczną stroną zagadnienia i wmawiałem sobie dla usprawiedliwienia, że ta gra w kotka i myszkę, to po prostu element nowoczesnego sportu. Współzawodniczyłem z innymi lekarzami i chemikami, a także różnymi samoukami, którzy pomagali konkurencji.


Nie każdy, z kim robiłem interesy, był zadowolony z mojej pracy. Był taki facet w Europie, który pracował z zespołem kolarskim z najwyższej półki. Skontaktowałem się z nim przez pocztę elektroniczną – jak każdy, szukał wsparcia w chemii. Dostarczyłem mu norboleton oraz THG i po przetestowaniu tego na swoich kolarzach był niezwykle usatysfakcjonowany. Jego zespół wygrywał rajdy. Pewnego dnia przekazał mi, że potrzebuje więcej środka, więc zrobiłem więcej. Upichciłem trochę THG w roztworze glikolu propylowego i wlałem do dużej plastikowej butelki. Śpieszyłem się i nie mogłem znaleźć nieużywanej, więc sięgnąłem po butelkę, w której było trochę norandrostenedionu. Opróżniłem ją i wymyłem metanolem oraz wodą z mydłem.


Jak się teraz nad tym zastanawiam, nie mogę wprost uwierzyć we własną głupotę. Wiedziałem, jak niezwykle czułe na metabolity nandrolonu były testy antydopingowe i wiedziałem, że nawet śladowe ilości norandrostenedionu dadzą w nich pozytywny wynik. Niestety, moja niecierpliwość i lenistwo wygrały i użyłem tamtej butelki, myśląc, że jak tylko dokładnie ją wymyję, wszystko będzie dobrze. W każdym razie, minęło kilka tygodni i dostałem e-mail od trenera. Ogarnęła go totalna panika – jeden z jego zawodników miał pozytywny wynik w teście na nandrolon! Powiedział mi, że to musiała być wina substancji, którą mu wysłałem. Odpowiedziałem mu, iż musi się mylić; wiedziałem, że to co dla niego zrobiłem, było takie jak trzeba. Następnego dnia dostałem kolejnego maila; kolejny zawodnik wpadł! Facet wychodził z siebie. Ja wciąż zaprzeczałem, że to nie może być wina mojego środka. Minęły może ze 2 dni i znowu dostałem maila. Cały jego zespół miał pozytywny wynik kontroli! Powiedział, że jest skończony, jego kariera trenerska legła w gruzach i został okryty wieczną hańbą. W tym momencie zastanowiłem się poważnie nad tą sprawą i przypomniała mi się ta butelka z norandrostenedionem. Poczułem się okropnie. Próbowałem pomóc facetowi, a zamiast tego zniszczyłem mu życie. Próbowałem mu pomóc sklecić jakąś przemawiającą na jego korzyść wersję wydarzeń, z zanieczyszczonym olejem z lnu w roli głównej, ale wiedziałem, że i tak nie ma szans, żeby ktoś w to uwierzył. Nie wiem co teraz się z nim dzieje. Mam nadzieję, że się nie zastrzelił, czy coś.
To tyle w tym miesiącu. Zapraszam w przyszłym, na szaloną opowieść o BALCO, chemii i agentach FBI.
 

Realizacja: Ideo CMS Edito Powered by:
Copywrite © 2008 Wszelkie prawa zastrzeżone
Wydawcą portalu internetowego musculardevelopment.pl jest Fitness Authority® Sp. z o.o. (Wydawca) z siedzibą w Otominie, ul. Konna 40. Wszelkie prawa do treści, elementów tekstowych, graficznych, zdjęć, aplikacji i baz danych są zastrzeżone na rzecz Wydawcy lub odpowiednio na rzecz podmiotów, których materiały - na podstawie współpracy z Wydawcą – są udostępniane w portalu musculardevelopment.pl

counter_pages