Opinie wyrażone w tym dziale, niekoniecznie odzwierciedlają poglądy redakcji Muscular Development (MD). MD nie popiera żadnych form nielegalnego dopingu, wykorzystywanego w sporcie, ani do innych, indywidualnych celów. MD nie popiera także stosowania legalnych rodków w radykalnie zawyżonych dawkach. Zamieszczone artykuły, mają jedynie charakter informacyjny i nie można ich traktować, jako porady o charakterze medycznym, i tym samym wykorzystywać do jakiejkolwiek terapii. Czytelnicy muszą zdawać sobie sprawę iż posiadanie niektórych wymienionych substancji może być zabronione. Jeśli pewne kwestie poszczególnego artykułu pozostały niezrozumiałe Czytelnicy powinni skonsultować wszystkie uzyskane informacje z wykwalifikowanym personelem medycznym. Redakcja nie odpowiada za szkody, jakie mógł wyrządzić sobie Czytelnik po zastosowaniu informacji zamieszczonych w tym dziale, jak i całym magazynie MD. Wszystkie artykuły stanowią jedynie pogląd ich autorów przez co nie mogą być w żaden sposób rozumiane, jako źródła wiedzy pewnej, o charakterze medycznym.
Ostatnio poproszono mnie, bym w tym miesiącu zajął się spotkaniem senackiego podkomitetu prawodawczego dotyczącym sterydów oraz suplementów kulturystycznych. Ponieważ wiem, że moja rubryka jest uważnie czytana przez śledczych stanowych (cytaty wzięte żywcem z moich artykułów znaleźć można na pisemnych nakazach przeszukania u kulturystów), więc zrozumiałe jest, że miałem pewne opory. Bardzo bym nie chciał, żeby coś co tutaj napiszę, zostało przypadkowo źle zinterpretowane lub, co gorsza, źle zinterpretowane celowo. Po przedyskutowaniu sprawy z moim znajomym postanowiłem jednak napisać to, co mam ważnego do przekazania – a jeśli będę bardzo ostrożny, to może nawet nie umoczę.
OK, pozwólcie na małe wprowadzenie. Kwestia składników sterydowych w suplementach sportowych to ostatnio gorący temat wśród rządzących. To zwiększone zainteresowanie objawiło się też większą ilością najazdów policyjnych na firmy handlujące sterydami (lub tylko o to podejrzewane), a finałem całej akcji był najazd na budynki bodybuilding.com w Idaho. Nalot ten to efekt potężnego, trwającego dwa lata śledztwa, zaś jego pora nie była przypadkowa. Został przeprowadzony wcześnie rano w pierwszy dzień targów towarzyszących Mr. Olympia. Aresztowania i śledztwa zbiegające się w czasie z tymi zawodami to nic nowego, jest to stała taktyka oficjeli zajmujących się przestępstwami związanymi ze środkami poprawiających wydolność organizmu. Jednakże nalot ten został (celowo lub przypadkowo) tak ustawiony, że przebiegł na kilka dni przed wielkim spotkaniem senackiego podkomitetu prawodawczego w Waszyngtonie. Z całą pewnością sprawa nalotu szeroko opisana na bodybuilding.com musiała mieć wpływ na przebieg spotkania senatorów.
Spotkaniu przewodniczył senator Arlen Specter, zaś swoje opinie prezentowali na nim przedstawiciele FDA, DEA, NPA oraz wielu innych. Najbardziej pamiętnym wystąpieniem była mowa Travisa Tygarta, szefa USADA (United States Anti-Doping Agency). Tygart ogłosił, że USADA jest gotowa wprowadzić nowe inicjatywy mające zreformować przemysł suplementacyjny i załatać dziury prawne pozwalające sprzedawać środki sterydowe (oraz, jak się domyślam, wszystko inne, co zostanie uznane za niewłaściwe). Propozycje Tygarta spotkały się z poparciem podkomitetu – nie tylko ze strony senatora Orrina Hatcha.
USADA ma najwyraźniej problemy z uzyskaniem pewności, że każdy ze znajdujących się pod jej parasolem sportowców przestrzega surowej listy substancji zakazanych. Ze względu na stały postęp naukowy oraz naturę ludzką wojna ta nigdy nie zakończy się pełnym zwycięstwem. Innym cierniem kłującym USADA jest, na ich własne nieszczęście, przemysł suplementacyjny. Wiele produktów sprzedawanych jako suplementy może powodować uzyskanie przez sportowca wyniku pozytywnego na teście antydopingowym, a identyfikacja tych produktów nie zawsze jest łatwa. Ponadto branża ta wywołuje wśród klientów pozytywne podejście do wspomagania swoich możliwości, co jest sprzeczne z intencjami samej USADA.
Wspominam o konflikcie pomiędzy USADA a branżą suplementacyjną, gdyż wiąże się on z możliwością przyznania USADA kompetencji do stanowienia prawa mającego wpływ na przemysł suplementacyjny. Oczywiście zdolność do stanowienia takich praw znacznie ułatwiłaby USADA działania. Obawiam się, że głos użytkowników suplementów diety, których olbrzymia większość nigdy nie weźmie udziału w zawodach kontrolowanych przez USADA, zostanie całkowicie zignorowany. Zwykli konsumenci staną się ofiarami wojny z dopingiem w sporcie.
Niezależnie od tych wydarzeń – i tego, że jak się obawiam opinia naszej branży nie zostanie wysłuchana – czuję się w obowiązku przedstawić pewne fakty dotyczące historii (dobrej i złej) pojawiania się substancji sterydowych w suplementach diety. Chcę to zrobić, by po prostu naświetlić sprawę. Świat musi się dowiedzieć, że nie chodzi tylko o grupę chciwych ludzi, chcących się dorobić na nieprzestrzeganiu prawa. Istniały i wciąż istnieją legalne i bezpieczne steroidowe składniki suplementów sprzedawane w odpowiedzialny sposób.
Z czego się robi prohormony?
Jakiś czas temu termin „prohormon” w odniesieniu do suplementacji w sporcie miał bardzo sprecyzowane znaczenie. Określały go cztery ważne kryteria:
· występował naturalnie (można go było pozyskać z pokarmu);
· nie miał udowodnionych żadnych toksycznych efektów ubocznych;
· nie znajdował się na liście produktów, którymi obrót był kontrolowany przez władze federalne;
· zanim wykazał pożądane działania, wymagał konwersji metabolicznej w organizmie, zachodzącej przez aktywację enzymów.
Oryginalne produkty „andro” spełniały te warunki. Zaliczają się do nich prekursory testosteronu typu diony i diole, prekursory nortestosteronu oraz prekursory DHT. Przez lata wszystko było w miarę czyste i osoby sprzedające te środki mogły to robić ze spokojnym sumieniem, wiedząc, że sprzedają coś zgodnego z ustawodawstwem dotyczącym suplementów diety. Mogli je sprzedawać, mając pewność, że produkty te to zupełnie coś innego niż zakazane sterydy anaboliczne.
Ponieważ były to środki doustne, niezawierające w pozycji 17-alfa grupy metylowej, były w dużej części metabolizowane w wątrobie, a to oznacza, że musiało przez nią przejść konwersję zanim stanie się aktywnym hormonem. Z powodu braku grupy metylowej suplementy te nie są tak toksyczne (np. dla wątroby), jak substancje doustne zawierające ową grupę, zaś biologiczne ograniczenia w ich przyswajaniu stanowią pewnego rodzaju „wbudowaną ochronę przed przedawkowaniem”.
Wszystko zmieniło się wraz ze stworzeniem 1-testosterone. Po raz pierwszy, jako suplement na rynek trafił aktywny hormon, na co ukuto termin pro-steryd. Argument, że suplement jest tylko prekursorem i wymaga konwersji enzymatycznej w organizmie odpadał. Choć z prawnego punktu widzenia nie była to substancja zakazana, gdyż nie znajdowała się na odpowiedniej liście, to jednak pod względem chemicznym był to zwykły aktywny steryd. Ciągle jednak nie był poddany metyzacji, więc toksyczność nie stanowiła wielkiego problemu. Poza tym, choć nie wymagał już konwersji enzymatycznej, to jednak jego większa część była rozkładana w wątrobie, przez co bariera bioprzyswajalności ograniczała jego aktywność. 1-testosterone był ponadto składnikiem występującym w naturze.
W branży suplementacyjnej panuje wielka konkurencja, zaś firmy stale starają się dokonać przełomu, by zwiększyć swój udział w rynku. Tak więc wydaje mi się, że dla nikogo nie powinno być niespodzianką pojawienie się pierwszego środka 17-alfa metylowanego. Nazywał się Methyl-1-test i bez wątpienia był potężny. Był nie tylko potężny, ale też niezaprzeczalnie toksyczny. Methyl-1-test był tak samo silny, miligram w miligram, jak dostępne na receptę sterydy. Szczerze mówiąc, sądzę nawet, że był silniejszy. Sprawy się skomplikowały, sprzedawano „prawdziwy towar” (pod każdym względem – poza prawnym). Był całkowicie sztuczny, nie był prekursorem, był etylowany. I miał nieakceptowalny potencjał toksyczny.
Wkrótce po wprowadzeniu na rynek Methyl-1-test został wpisany na listę substancji kontrolowanych – wraz ze wszystkimi swymi bardziej przyjaznymi człowiekowi poprzednikami, prohormonami. Jednak w 2004 r. ustawa o sterydach była bardzo konkretna jeśli chodzi o nazwy, nie zamykała więc legalnej drogi do opracowania przyszłych nowinek sterydowych. Niestety, mniej więcej w tym samym czasie skończona pula naturalnych prohormonów już wyschła, zaś firmy sprzedawały głównie sztuczne suplementy androgenne.
W tym miejscu mniej więcej znajdujemy się teraz. To prawdziwy bałagan. Choć wciąż mamy pewne produkty spełniające kryteria oryginalnych prohormonów (epiandrosteron, DHEA, adrenosteron), to jednak na rynku znajduje się też cała masa produktów syntetycznych, z których dostępnością trudno się pogodzić. Ponadto dochodzi jeszcze kwestia kontroli jakości – wiele produktów nie zawiera tego, co jest wypisane na etykiecie lub jest zanieczyszczone znacznymi ilościami innych składników (czasem nawet substancji kontrolowanych). Niestety strona rządowa widzi wszystko jako czarne lub białe. Nie próbuje nawet pojąć, czym są prekursory metaboliczne oraz co oznacza termin „metylacja”.
Mam nadzieję, że się mylę, ale wydaje mi się, że wszystko, co jest tylko mgliście powiązane ze sterydami, zostanie zmiecione z półek sklepów z suplementami. Martwię się, że sprawy mogą pójść tak daleko, że cokolwiek, co „poprawia osiągi”, może się znaleźć na celowniku. Jaka jest definicja suplementu sportowego? Przecież to właśnie produkty „poprawiające osiągi”. W ten sposób cała nasza branża może zostać szybko zdelegalizowana. Przerażające.
Cóż, mam nadzieję, że ten artykuł was zbytnio nie zdołował. W przyszłym miesiącu wrócimy do typowego formatu informacyjnego i będziemy się trzymać pozytywów.