Opinie wyrażone w tym dziale, niekoniecznie odzwierciedlają poglądy redakcji Muscular Development (MD). MD nie popiera żadnych form nielegalnego dopingu, wykorzystywanego w sporcie, ani do innych, indywidualnych celów. MD nie popiera także stosowania legalnych rodków w radykalnie zawyżonych dawkach. Zamieszczone artykuły, mają jedynie charakter informacyjny i nie można ich traktować, jako porady o charakterze medycznym, i tym samym wykorzystywać do jakiejkolwiek terapii. Czytelnicy muszą zdawać sobie sprawę iż posiadanie niektórych wymienionych substancji może być zabronione. Jeśli pewne kwestie poszczególnego artykułu pozostały niezrozumiałe Czytelnicy powinni skonsultować wszystkie uzyskane informacje z wykwalifikowanym personelem medycznym. Redakcja nie odpowiada za szkody, jakie mógł wyrządzić sobie Czytelnik po zastosowaniu informacji zamieszczonych w tym dziale, jak i całym magazynie MD. Wszystkie artykuły stanowią jedynie pogląd ich autorów przez co nie mogą być w żaden sposób rozumiane, jako źródła wiedzy pewnej, o charakterze medycznym.
Czy kontrole antydopingowe zniszczą kulturystykę?
Testy wprowadzono dopiero podczas Arnold Classic w 1991 roku. Czy to przypadek, że dokładnie w tym samym roku, nowe przepisy dotyczące środków zakazanych zostały przyjęte przez amerykański Kongres, delegalizując sterydy i wprowadzając grzywny i kary pozbawienia wolności za ich rozprowadzanie?
Długo się przed tym migaliśmy. Jednak zawsze nadchodzi czas, gdy trzeba zapłacić i obawiam się, że dla kulturystyki ten czas właśnie nadszedł. Udawało się nam dłużej niż jakiemukolwiek innemu sportowi. Jednak teraz i dla nas nadchodzi czas testów antydopingowych. Pytanie brzmi: czy kulturystyka to przetrwa? Wielu ludzi z branży, widzów, fanów i zawodników uważa, że nie. Wierzą, że współczesna kulturystyka zawodowa opiera się na świrach, zaś testy antydopingowe wyeliminują ich z tego sportu. Inni uważają ze zakaz stosowania sterydów przyciągnie tych, którzy są zdania, że konkurencja w sporcie powinna być wolna od sterydów i że takie podejście przyciągnie do kulturystyki znacznie większą publiczność. Wydaje mi się, że stawka jest zbyt wysoka, by wybrać tak na czuja. Zaś zagrożona bankructwem kulturystyka nie może sobie pozwolić na eksperymenty.
Zarówno zwolennicy jednej jak i drugiej strony pragną wypróbować swoje teorie, nie zdając sobie sprawy z tego, jak wąski jest margines błędu. Pytałem wielu organizatorów zawodów kulturystycznych, czy robią na tym dużą kasę i wiem, że nie robią. Dla większości z nich to po prostu praca, którą kochają. Inni, tacy, którzy jednak w tym jakoś wychodzą na swoje, pierwsi powiedzą, że kasa nie jest duża. Bodybuilding nie ma swego Dona Kinga. Sprawy przybrały taki obrót, że cała ekonomia świata kulturystycznego opiera się na potężnych ramionach świrów. Freakonomia przeraża wszystkich, gdyż zakłada, że widzowie płacą za bilety tylko po to by, zobaczyć kilku świrów na scenie. Jeśli ich zabraknie, akcje kulturystyki poleca na łeb, na szyję.
Podobne głosy słychać na różnych forach internetowych poświęconych kulturystyce. Mniej więcej pięć do jednego przeważa frakcja świrów. Ich zwolennicy uważają, ze sporą dozą homofobii, że cokolwiek innego niż pokazy świrów zamienia kulturystykę w rodzaj męskiego fitness.
W przededniu rozpoczęcia testów antydopingowych w kulturystyce jesteśmy w punkcie pokazującym, że historia zatoczyła pełne koło. Pytanie tylko czy kulturystyka to przeżyje?
Freakonomia przeraża wszystkich, gdyż zakłada, że widzowie płaca za bilety tylko po to, by zobaczyć kilku świrów na scenie.
Na niektóre rzeczy ma się tylko jedną szansę w życiu. Spieprzysz, drugiej okazji nie będzie. Efektem pierwszej próby wprowadzenia przez IFBB testów w 1991 roku jest punkt, z którego może już nie być powrotu.
Stracona szansa
Mógł to być przełomowy rok dla kulturystyki, gdyby tylko IFBB zdecydowała się kontynuować testy antydopingowe. Ale po pierwszych wykluczeniach, które dotknęły kilku bardzo dochodowych zawodników, zdecydowano się pójść w inną stronę i zdaniem niektórych, pogrzebano wielką szansę. Słyszałem już wiele opinii, że IFBB miała wtedy prawdziwą szansę na oczyszczenie tego sportu i wypchnięcia go na szersze wody. Zamiast tego ktoś pomyślał, że jeśli są ludzie gotowi rosnąć za wszelką cenę, gotowi przerodzić się w potwory przy użyciu wszelkich dostępnych środków " i dosłownie, stawiając na szali swoje życie " to on jest gotów robić na tym kasę. Niejako po drodze zaprzepaszczono szansę na zbliżenie zawodowców do głównego nurtu kulturowego, skazując kulturystykę na marginalizację. Skończyło się na piętnastoleciu niezagrożonego królowania freakonomii z garstką ludzi, zbijających kasę i całą resztą nie mającą z tego nic. A mimo to wciąż garną się tu ludzie gotowi rozwijać swoją fizyczność przy użyciu dowolnych środków farmakologicznych, bez względu na konsekwencje zdrowotne.
Skończyło się na sporcie promującym masę dla masy i zapominającym o jakiejkolwiek proporcjonalności sylwetki. Innymi słowy doszliśmy do punktu, w którym poprzez dalsze dodawanie masy mięśniowej ludzkie ciało traci swe piękno, kształt i formę. To tak jakby obciąć komuś nos, by wyrównać mu twarz. W takim oto punkcie się znajdujemy i nagle okazuje się, że IFBB chce coś z tym zrobić. Ale czy IFBB ma na to szanse. To trochę jakby pytać, czy małżeństwo po zdradzie jednego lub obojga małżonków może być znów jednością. Moim zdaniem szkody są nie do naprawienia, a pierwotna niewinność już nie wróci. Raz zasiane wątpliwości będą trwać wiecznie. I tu jest pies pogrzebany.
Czy po wielu latach ciężkiej pracy IFBB nad wybielaniem kulturystyki tak, by uniknęła ona testów antydopingowych, mamy uwierzyć, że teraz organizacja ta będzie pracowała równie mocno nad wprowadzeniem tych testów?
Pierwsza próba skończyła się farsą, więc czemu mamy wierzyć, że teraz będzie inaczej. Nie wiem, ten pierwszy raz wyszedł marnie.
Olimpijski znicz
Gdzieś pod koniec lat 60-tych, prezydent IFBB, Ben Weider, wymarzył sobie włączenie kulturystyki w poczet dyscyplin olimpijskich. Była to wyczerpująca i ciągnąca się w nieskończoność batalia, objawiająca się między innymi tym, że na każdych większych zawodach mogliśmy wysłuchać przemowy Bena, na temat tego, jak blisko IFBB jest od włączenia do MKOl. Pod rządami czterech prezydentów tej organizacji: Avery'ego Brundage'a (1952- 1972), Lorda Killiana (1972-1980), Juana Antonio Samarancha (1980-2001) i obecnie Jacquesa Rogge'a (2001-), Ben walczy o szansę poniesienia olimpijskiego znicza. Aby osiągnąć cel, musi pokazać, że jego organizacja przestrzega standardów MKOl, także tych dotyczących testów antydopingowych.
W 1982 roku podczas Kongersu IFBB w belgijskim Brugge, Ben uczynił pierwszy krok w stronę kontroli antydopingowej, ogłaszając wprowadzenie testów podczas Mistrzostw Europy w 1983 roku. W 1983 roku, podczas Kongresu IFBB w Singapurze, delegaci jednogłośnie poparli wprowadzenie kontroli, od Mistrzostw Świata Amatorów mających się odbyć w 1985 roku w Geteborgu. W 1984 na Kongresie w Las Vegas uznano, że wiele kwestii medycznych i prawnych nie zostało jeszcze rozwiązanych. Ben nakazał zbadanie tych kwestii i przedstawienie raportu.
Na początku 1985 roku, kolejny Kongres IFBB ponownie jednogłośnie poparł wprowadzenie testów antydopingowych, zaczynając od Mistrzostw Świata Amatorów, mających się odbyć w 1986 roku w Tokio. Ostatecznie testy wprowadzono dopiero podczas Arnold Classic w 1991 roku. Czy to przypadek, że dokładnie w tym samym roku nowe przepisy dotyczące środków zakazanych zostały przyjęte przez amerykański Kongres, delegalizując sterydy i wprowadzając grzywny i kary pozbawienia wolności za ich rozprowadzanie- W tym samym czasie Arnold został doradcą prezydenta Busha ds. sprawności fizycznej. Tak wiec sytuacja polityczna sprzyjała akcji na rzecz wykorzenienia niedozwolonych środków wspomagających z profesjonalnej kulturystyki.
Ben musiał przekonać swego brata, Joe, by poparł ten program. Nie zwracając uwagi na fakt, że kulturyści w latach 80-tych, w równym stopniu, jak swe mięśnie, powiększali jego kabzę, Joe wygospodarował w swych czasopismach przestrzeń, na której zachęcał ludzi, aby pisali do swoich Kongresmanów w sprawie dodania sterydów anabolicznych do prowadzonej przez FDA listy, środków zakazanych. I tak z jednej strony mamy Bena Weidera próbującego wybielić brudną grę tak, by spełnić swe marzenie o akceptacji olimpijskiej, podczas gdy jego brat Joe zarabia pieniądze na przepakowanych ciałach, których Ben chce się pozbyć. W tych samych czasopismach, często obok siebie, drukowane były odezwy do kongresmanów, proszące ich o głosowanie, za ostrym prawem antydopingowym i artykuły o sportowcach, przeciw którym to prawo było wymierzone. Jasne jest, że Joe dobrze pojmował niuanse freakonomii, kierunku dokładnie przeciwnego do tego, w którym Ben chciał pociągnąć światową kulturystykę.
Cóż, pieniądze nie śmierdzą.
Tak wiec, pomimo iż nie wpływało to dobrze na dopływ pieniędzy do Woodland Hills, to jednak tytaniczny wysiłek Bena, wspomagany przez stanięcie Arnolda u boku prezydenta Busha, sprawił że na ASC w 1991 roku po raz pierwszy przeprowadzono testy antydopingowe. Efekt był prosty do przewidzenia - u kilku sportowców, ze ścisłej elity wykryto niedozwolone wspomaganie. Shawn Ray, Samir Bannout, Bertil Fox, by wymienić tylko trzech z sześciu. Cała hala zatrzęsła się od kar i zawieszeń, zasmucając mocno ludzi, którzy zarabiali na sportowcach dotkniętych karami. Następstwem testów na ASC w '91 był zdecydowany sprzeciw, ze strony włodarzy rozumujących dogmatami freakonomii - zawieszanie najlepszych sportowców nie służy biznesowi. Tak wiec testów zaprzestano.
Ofiary
Podziały narastały, z jednej strony nie cichły rozmowy na temat akceptacji olimpijskiej, podsycane elaboratami Bena, wygłaszanymi niemal, na każdych zawodach Mr. Olympia i ASC, o tym, jak to blisko już jest IFBB od włączenia kulturystyki do programu igrzysk. Z drugiej zaś strony na zapleczu czekali na wejście na scenę zawodowcy, którzy nie mieli nawet najmniejszej szansy na przejście jakichkolwiek testów antydopingowych. Taki scenariusz mógł powstać tylko w warunkach freakonomii. Oczywisty był konflikt interesów, wprawdzie idee głoszone przez Bena, były słuszne i właściwe jednak nie służyły biznesowi. W pierwszej połowie lat 90-tych przemysł farmakologiczny wzniósł doping na nowe poziomy zaawansowania, podczas gdy kontrole antydopingowe właściwie zniknęły. Ale nie Ben.
Potem pojawiły się pierwsze ofiary. Najwyraźniej freakonomia była nie tylko dochodowa. Była też zabójcza. Coś trzeba było z tym zrobić. W 1996 roku kontrole antydopingowe wróciły do świata kulturystyki, ale w mocno okrojonej wersji, szukano tylko śladów diuretyków, clenbuterolu i kokainy. Świry napędzały biznes - trzeba więc ich było utrzymać przy życiu.
W roku 1997 okazało się, że ta zasłona dymna jest całkiem skuteczna, zaś Ben otrzymał wreszcie list na który czekał od 30 lat. MKOl postanowił wreszcie uznać kulturystykę za sport. Oczywiście była to tylko wstępna akceptacja, do włączenia kulturystyki do programu Igrzysk Olimpijskich było bardzo daleko. Prawie tak daleko, jak od IFBB, które Ben sprzedawał MKOl do IFBB, które zarabiało kasę dla Joe w USA.
Podczas, gdy kulturystyka w drugiej połowie lat 90, wciąż była napędzana dopingiem, Ben dalej poświęcał się negowaniu ustalonych dogmatów freakonomii i starał się jeszcze mocniej o zmianę uznania przez MKOl kulturystyki za sport na pełne przyjęcie w poczet dyscyplin olimpijskich.
Jasne jest, że podczas gdy międzynarodowa część IFBB podporządkowywała się coraz to nowszym zasadom i karom, sprawy miały się zupełnie inaczej wśród zawodowców będących bastionem freakonomii.
W 1997 roku IFBB stworzyło swoją własną instrukcję antydopingową - Politykę Kontroli Dopingu i Anty-Dopingowy Program IFBB (co później skrócono do Anty-Dopingowego Programu IFBB. Tworząc ten program IFBB ściśle trzymała się zaleceń OMADC (Olympic Movement Anti-Doping Code - Protokół Anty-Dopingowy Ruchu Olimpijskiego). Nowy dokument szczegółowo objaśniał politykę IFBB w sprawie dopingu, procedury obowiązujące podczas kontroli antydopingowych a także możliwe kary.
IFBB zaakceptowało zawartą w OMADC listę zabronionych substancji i metod oraz kar za przestępstwa dopingowe (pierwsza wpadka - dwa lata zawieszenia, druga - dożywotnia dyskwalifikacja) oraz procedury zarządzania wynikami mającymi na celu ochronę praw sportowców. Co więcej, IFBB zdecydowało się na kontrowersyjny pomysł przyjęcia zalecanych przez MKOl kar dla federacji narodowych niedostosowujących się do nowych zasad poprzez, na przykład, niekontrolowanie swoich zawodników startujących w międzynarodowych zawodach amatorskich IFBB. Zasady te nie imały się jednak zawodowców.
Sterydy a zawodowcy
31 stycznia 1998 roku Ben podwoił swoje wysiłki przez wprowadzenie programu "zero tolerancji" wobec krajowych federacji, które nie dopilnowały, by ich członkowie, startujący w międzynarodowych zawodach amatorów IFBB, byli czyści. Żeby pokazać, że ta polityka działa nie tylko na papierze Ben zawiesił jedną z krajowych federacji (po uczciwym ostrzeżeniu) i był bliski zawieszenia kilku innych (które natychmiast czyściły swe akta). Jednak nie zrobił nic, aby zapobiec rozprzestrzenianiu się dopingu wśród zawodowców. Gdy Ben jeździł po świecie, karząc krnąbrne federacje, ta, której przewodził jego brat, skupiła się na kolesiach - wielkich kolesiach.
Jasne jest, że podczas gdy międzynarodowa część IFBB podporządkowywała się coraz to nowszym zasadom i karom, sprawy miały się zupełnie inaczej wśród zawodowców będą bastionem freakonomii. W pewnym momencie Ben pogodził się z faktem, że nigdy nie ujrzy kulturystyki wśród dyscyplin olimpijskich i usunął się nieco w cień. Wtedy wszystkie zasady poszły w niepamięć, zaś kulturyści zaczęli dochodzić do 140 kilo czystej masy mięśniowej. Nasser został w 1996 zdyskwalifikowany i zawieszony zgodnie z regułami na rok za stosowanie diuretyków. W 1999 gdy Ben już się nie mieszał, reguły gry były zupełnie inne. W '99 Markus Ruhl został zdyskwalifikowany za stosowanie diuretyków, ale nie został zawieszony. W 2001 Ruhl wpadł ponownie wraz z Jayem Cutlerem. Obaj wyszli z tego bez zawieszeń. Kevin Levrone nie powinien być dopuszczony do startów, a był. Ronnie Coleman powinien zostać zdyskwalifikowany za występy z spodenkach naśladujących flagę USA, bo według reguł spodenki powinny być jednokolorowe. Potem zaczęły się masowe wpadki i aresztowania, które zaprowadziły kilku kulturystów do więzienia. Craig Titus, Victor Martinez, Milos Sarsev i Dennis James odsiedzieli swoje lub poszli na ugodę z prokuraturą, ale nigdy nie zostali napiętnowani przez IFBB! Freakonomia głosi, że przestrzeganie zasad ( przynajmniej ścisłe przestrzeganie) narzuconych przez IFBB nie służy interesom. Każdy z chłopców należących do Weiderów ma w kontrakcie zapis o możliwości jego rozwiązania - jeśli jego reputacja zostanie podważona z powodu, na przykład, sprawy kryminalnej, związków z narkotykami lub innymi substancjami podlegającymi kontroli, lub w jakikolwiek inny moralnie niejednoznaczny sposób..." Jeśli IFBB wymusiłoby przestrzeganie swoich zasad, to każdy z tych sportowców powinien przejść testy na obecność każdej z substancji podlegających kontroli. IFBB zwykło odnosić się do swoich "reguł", których wedle mojej wiedzy żaden sportowiec nigdy na oczy nie widział. Nie wiem, co testy mają wspólnego z podważaniem reputacji. Nigdzie nie jest powiedziane, że nie mają się szprycować. Mają tylko nie zawstydzać Weiderów.
W chwili kiedy to piszę, mamy rok 2006, Arnold jest gubernatorem, zaś firmę Weiderów przejeło AMI. Ronnie zdobył Mr.Olympia osiem razy z rzędu i oscyluje w granicach 140 kilo wagi zaś polityka znów zaczyna kłaść nacisk na czystość sportu. Dzisiaj wiemy, że kulturystyka zboczyła z toru i musi być doprowadzona do porządku. Wprowadzenie testów antydopingowych jest tak samo oczywiste jak ich główny powód - freakonomia.
Opisałem pokrótce brudna historię freakonomii, abyście mogli pojąć jej siłę. Dzisiaj jest silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej i mocniej niż kiedykolwiek nagina kulturystykę do swych potrzeb. Zmiany, które próbowano wprowadzić na Olimpii w 2005 roku, zostały zignorowane, a biznes toczy się dalej. Jak to powiedział W.C. Fields: "Rzecz, która jest warta posiadania, warta jest też oszustwa."
Olbrzymie świry rządzą niepodzielnie - w końcu to właśnie ich chce oglądać publiczność i za to właśnie płaci. Ich pozycja przetrwała wszystko - zabiegi Weiderów mające na celu uzyskanie akceptacji MKOl, kilka pożałowania godnych zgonów we własnych szeregach, wpadki dopingowe i nowe przepisy. Świry są nie tylko wielkie, brzydkie i pocięte - są też twarde, wydają się być niemożliwe do pokonania.
Tak wiec stoimy teraz przed wyzwaniem. Jak podejść do testów antydopingowych. Czy tak nieskutecznie i niekonsekwentnie jak pod koniec lat 90-tych czy z pełną surowością jak w roku 91 kiedy to kulturystyka została niemal zniszczona? Jak IFBB chce wprowadzić nowe reguły, jeśli od lat kojarzy się raczej z omijaniem reguł? Jak publiczność zareaguje na to, że nowi triumfatorzy zawodów (bo starzy będą już zawieszeni) będą mniejsi o kilka rozmiarów? Czy kulturystyka może przetrwać bez świrów? Przypuszczalnie nie. I właśnie dlatego, że sytuacja jest tak poważna, tak krytyczna i tak polityczna, nasze następne kroki są tak ważne dla przyszłości tego sportu. Czy pełnowymiarowe testy antydopingowe według zaleceń MKOl, z surowymi karami tak jak to było w MLB, wykończą świrów? Z pewnością. Czy taka jest przyszłość? Absolutnie. Ale nie w ciągu jednej nocy.
Okolice 140 kg to szczyt możliwości dla większości zawodników. Czas więc pójść przez pewien czas inną drogą. Potem zawsze będzie można zawrócić.
Co z tymi świrami?
Co dziwne, najlepsze rozwiązanie tego problemu daje nam były szef zawodowej części IFBB, Wayne DeMilla, kiedyś jeden z najważniejszych guru freakonomii.
Teraz, kiedy znalazł się poza organizacją, jego spojrzenie na sprawę zdaje się być o wiele lepsze, niż tych, którzy ciągle tkwią w jej szeregach. Zapytałem go, czy IFBB może tak po prostu wprowadzić MKOlowskie testy i zmieść olbrzymów z podestu. Jego odpowiedź była wyraźna i natychmiastowa: nie.
Według Wayne'a wszyscy zawodowi kulturyści powinni się poddać pełnym testom. Jednak nie miałoby to służyć wykluczeniom i karaniu, ale oszacowaniu faktycznej skali problemu. Później można by (pod surową kontrolą medyczną) wyłączać z gry kolejne środki lub ich grupy, po jednej na raz, aż w końcu ograniczylibyśmy albo nawet zlikwidowalibyśmy rolę sterydów w kulturystyce. Zdaniem Wayne'a powinno to zająć około 10 lat. Nie da się nagle zakazać wszystkiego, to byłoby bardzo niebezpieczne z fizycznego, psychologicznego i ekonomicznego (czytaj: freakonomicznego) punktu widzenia. Te 10 lat stopniowego wykorzeniania dopingu to czas, który przyda się wszystkim. Politykom uspokoi to sumienia bo przecież coś się będzie działo. Dla sportowców stopniowe zmiany będą mniej stresujące, i dadzą im czas na dostosowanie się domowych reguł. Publiczność nie będzie narażona na szok jaki niechybnie wywołałoby usunięcie świrów z zawodów. Wprawdzie różnice w wyglądzie zawodników w 1 i 10 roku likwidacji dopingu będą znaczne, ale między 5 a 6 już nie.
Także kulturystyczni guru będą mieli czas na przestawienie się. W latach 90tych Dan Duchaine żył wygodnie z tego, że pomagał sportowcom przechodzić przez testy antydopingowe. Chociaż w nowej erze konsekwencje wpadki będą coraz surowsze, wraz z postępami procesu oczyszczania sportu, to niektórzy i tak spróbują oszustwa. To sprawi, że sytuacja stanie się bardzo ciekawa. Według zasad freakonomii, skoro można wygrać tak dużo jeśli tylko oszuka się system, to podstawowym celem będzie osiągnąć jak największe przyrosty i nie dać się złapać. Tak czy inaczej, jestem głęboko przekonany, że większość kulturystów przejdzie przez testy.
A za 10 lat inżynieria genetyczna będzie już tak zaawansowana, że kulturystyka pójdzie nową drogą. Freakonomia dowodzi, jak można wiele zyskać podczas rozwoju świrów, zaś prawdziwym wyzwaniem jest stracić jak najmniej podczas regresu. Okolice 140 kilo to szczyt możliwości dla większości zawodników. Czas więc pójść przez pewien czas inną drogą. Potem zawsze będzie można zawrócić.
Rozbicie świrów w ciągu jednej chwili, przy pomocy testów i kar zalecanych przez MKOl jest możliwe, ale zabiłoby to kulturystykę szybciej niż papa babcinych pludrów zabija podniecenie. Możecie spać spokojnie, to się nie zdarzy.