Opinie wyrażone w tym dziale, niekoniecznie odzwierciedlają poglądy redakcji Muscular Development (MD). MD nie popiera żadnych form nielegalnego dopingu, wykorzystywanego w sporcie, ani do innych, indywidualnych celów. MD nie popiera także stosowania legalnych rodków w radykalnie zawyżonych dawkach. Zamieszczone artykuły, mają jedynie charakter informacyjny i nie można ich traktować, jako porady o charakterze medycznym, i tym samym wykorzystywać do jakiejkolwiek terapii. Czytelnicy muszą zdawać sobie sprawę iż posiadanie niektórych wymienionych substancji może być zabronione. Jeśli pewne kwestie poszczególnego artykułu pozostały niezrozumiałe Czytelnicy powinni skonsultować wszystkie uzyskane informacje z wykwalifikowanym personelem medycznym. Redakcja nie odpowiada za szkody, jakie mógł wyrządzić sobie Czytelnik po zastosowaniu informacji zamieszczonych w tym dziale, jak i całym magazynie MD. Wszystkie artykuły stanowią jedynie pogląd ich autorów przez co nie mogą być w żaden sposób rozumiane, jako źródła wiedzy pewnej, o charakterze medycznym.
Witam wszystkich w kolejnym wydaniu mojej kolumny. Tym razem przedstawię sposoby na domową produkcję sterydów, w której wykorzystamy jedynie mąkę, trutkę na szczury, akumulator samochodowy i ciastolinę. Następnie przejdziemy do tego, gdzie można kupić uran do głowic nuklearnych za zadziwiająco rozsądną cenę – szaleństwa najwyższych lotów, do których zdążyliście się już przyzwyczaić.
Oczywiście żartowałem! (Przeczytałeś to, panie oficerze z Biura Bezpieczeństwa Narodowego?) W tym miesiącu będzie interesująco, ale nie znajdziecie tu żadnych kontrowersji. To chyba dobry pomysł, bym choć na chwilę zostawił je za sobą, bowiem wygląda na to, że zacząłem ostatnio przyciągać zbyt wiele niezasłużonej uwagi – wolę już nikogo nie prowokować. Siądźcie wygodnie i czytajcie. Mam nadzieję, że spodoba Wam się „Czysty Chemik Light”
Estrogen w mleku
Zapewne słyszeliście już te wszystkie plotki na temat estrogenów w naszym otoczeniu. Dyskusja zazwyczaj toczy się wokół takich spraw jak ftalany i bisfenol A w plastikowych opakowaniach oraz niebezpieczeństw, jakie spowodują w razie połknięcia. Choć zawarte w plastikach estrogeny rzeczywiście mogą stanowić pewne zagrożenie (szczególnie dla niemowląt), to uważam, że istnieje dużo większe niebezpieczeństwo endokrynologiczne, o którym, niestety, nie słychać już tak wiele.
Od tysiącleci ludzie piją krowie mleko, a historia udowadnia, że jest to całkiem zdrowa praktyka. Sytuacja mogła jednak ulec zmianie. Mleko, które pijemy obecnie, znacznie się różni od tego pitego 100 czy 500 lat temu. W przeszłości krowy żywiły się na pastwiskach, a dojono je wtedy, gdy miały młode. Dziś krowy żyją w zagrodach, gdzie karmione są tuczącą kukurydzą i szprycowane hormonami zwiększającymi produkcję mleka. Jednak dla omawianego tematu istotniejsze jest to, że przez większość czasu są one w ciąży, ponieważ zwiększa to produktywność rolników i obniża koszty. W rezultacie większość dostępnego mleka pochodzi dziś od krów w ciąży.
U krów laktacja trwa przez całą ciążę, podczas której, a szczególnie w jej drugiej połowie, znacznie wzrasta poziom zawartych w mleku hormonów żeńskich (estrogenów i progesteronu). Ich poziomy i potencja biologiczna są znacznie wyższe od słabych estrogenów ksenobiotycznych zawartych w plastikach, dlatego stanowią one znacznie większe ryzyko dla naszego zdrowia. W rzeczywistości przeprowadzono wiele badań, których wyniki pokazały silną korelację między spożyciem mleka a chorobami o podłożu hormonalnym, np. rakiem jajników, macicy, piersi, jąder i prostaty.
Teraz możecie zadać sobie pytania: „Ile jest żeńskich hormonów w krowim mleku? Czy ta ilość jest wystarczająca, aby wywarły jakiś silny, negatywny, fizjologiczny wpływ na przeciętnego człowieka?”
W eksperymencie opublikowanym w dzienniku „Pediatrics International” zajęto się tą właśnie kwestią. Wyniki badania powinny wzbudzić pewne zaniepokojenie. Uczestniczących w nim mężczyzn i dzieci poproszono o wypicie przeciętnej ilości 600 ml mleka, po czym zbadano zmiany zachodzące w ich organizmach w zakresie poziomu hormonów w ciągu dwóch godzin od spożycia. Okazało się, że u mężczyzn znacznie wzrastał poziom estradiolu i progesteronu, przy jednoczesnym spadku LH, FSH i testosteronu. U dzieci również nastąpił wzrost żeńskich hormonów, sygnalizowany znaczną ilością estrogenu i metabolitów progesteronu w wydalanym moczu.
Następnie zespół przebadał wpływ długookresowego spożywania mleka na kobiety. Badane wieczorem przez 21 dni wypijały 500 ml mleka, rozpoczynając od pierwszego dnia menstruacji. Odkryto, że spożycie mleka wpłynęło na czas owulacji.
Okazuje się więc, że umiarkowane spożycie mleka może negatywnie wpływać na testosteron u mężczyzn, cykl menstruacyjny i płodność kobiet, a możliwe, że nawet na dojrzewanie płciowe dzieci. Ale co to oznacza dla nas? Cóż, musimy rozpatrzyć pewne czynniki. Po pierwsze, te żeńskie hormony sterydowe znajdują się głównie w tłustej części mleka. Oznacza to, że mleko pełnotłuste, śmietana i sery (wiele z nich jest bogatych w tłuszcz) to najgorsi potencjalni winowajcy. Mleko odtłuszczone i sery niskotłuszczowe nie już muszą być tak bardzo straszne. Myślę, że to wszystko sprowadza się do tego, by spróbować ograniczyć spożycie produktów mlecznych i/lub wybierać te niskotłuszczowe albo w ogóle beztłuszczowe.
Azotany organiczne jako „suplementy NO”. Czy to dobry pomysł?
Od kilku lat na rynku szaleją tak zwane „suplementy NO”. Choć uważam, że większość tej popularności raczej wiąże się z serią marketingowych bzdur, a nie z naukowymi dowodami, to faktem jest, że tlenek azotu (NO) bierze udział w wielu fizjologicznych reakcjach organizmu na trening, wliczając w to wazorelaksację mięśni i aktywację komórek satelitarnych.
Tradycyjne podejście do wzmacniania odpowiedzi na tlenek azotu opierało się głównie na maksymalizowaniu dostępności jego prekursorów poprzez dostarczenie organizmowi aminokwasów takich jak arginina, ornityna, cytrulina i histydyna. Utrzymywano także, że odpowiedź na NO wzmacniają również niektóre związki i zioła, korzystnie wpływające na aktywność syntazy NO, czyli enzymu generującego NO z amin i prekursorów.
Wszystko to ma wzmocnić naturalną reakcję organizmu na NO. W tym celu środki te (przypuszczalnie) pomagają zwiększyć jego poziom w tych częściach ciała, w których organizm uzna to za potrzebne, np. w mięśniach podczas forsownego treningu. A co stałoby się, gdyby podać ludziom „czysty” NO w postaci suplementu lub leku? Cóż, jest to niewykonalne, ponieważ tlenek azotu jest gazem, a do tego wysoce reaktywnym, wolnym rodnikiem. Nie jest to coś, co chcielibyście powąchać, posmakować, spożyć lub bezpośrednio dotknąć (zaufajcie mi).
Jednakże istnieje możliwość wprowadzenia tlenku azotu do ciała za pomocą proleków NO, zwanych azotanami organicznymi. Lekami tego typu są nitrogliceryna i diazotan izosorbidu, używane w medycynie ze względu na silne działanie wazodylatacyjne, dzięki czemu pomagają w schorzeniach, których składową jest słaby dopływ krwi do serca. Stosuje się je np. w leczeniu i zapobieganiu dusznicy bolesnej. Przykładowo, nitrogliceryna jest szeroko stosowana jako środek podjęzykowy – gdy starsze osoby o słabych sercach zaczynają odczuwać ból w klatce piersiowej, przegryzają kapsułkę z tym lekiem.
Czy azotany organiczne, takie jak nitrogliceryna mogą coś zaoferować kulturystom i innym sportowcom? Cóż, nim odpowiemy na to pytanie, przyjrzyjmy się ich działaniu na ludzki organizm. Leki te podnoszą poziom NO w zasadzie w całym ciele i dlatego wywołują pewne efekty uboczne – silne bóle głowy (z powodu wazodylatacji naczyń mózgowych) czy przyśpieszone bicie serca, ponieważ organizm stara się zareagować na nagły spadek ciśnienia krwi. Często spotykane są również nudności i rozwolnienie.
Celem kulturysty powinna być maksymalizacja stężenia NO w peryferyjnej tkance mięśniowej i dlatego ogólnoustrojowe leki NO nie mają chyba dla nas większego zastosowania. Mimo to przynajmniej jedna firma zdecydowała się na wypuszczenie proleku NO w formie suplementu. Według etykiety, środek zawiera 10 mg związku o nazwie „2-(nitrooksy)etylo 2-amino-3-metylomaślan” i ma formę tabletki podjęzykowej. Sądząc po strukturze pokazanej na opakowaniu, wygląda to na ester aminokwasu leucyny i związek znany jako monoazotan glikolu etylenowego (EGMN).
Jakie reakcje zachodzą w organizmie po spożyciu tego produktu? Cóż, pierwszą będzie bardzo szybka hydroliza związku na wolną leucynę i EGMN. Kilka miligramów leucyny nie ma fizjologicznie żadnego znaczenia – ale co z tym EGMN? Jest to azotan organiczny, może więc podnieść poziom NO w organizmie, co w konsekwencji spowoduje obniżenie ciśnienia krwi, częstoskurcz itp., o czym wszyscy wiemy.
Czy wystarczająca dawka tego azotanu organicznegomoże odpowiednio silnie wpłynąć na pompę mięśniową? Nie wydaje mi się, lecz − wiadomo – wszystko jest możliwe. Pozostaje jeszcze problem produktu końcowego reakcji rozkładu EGMN. Jest nim glikol etylenowy, powszechnie znany jako płyn do chłodnic. Jest trujący, jednak ilości, które pojawią się w ciele po przyjęciu suplementu, prawdopodobnie nie przekroczą kilku miligramów, więc będzie to poniżej progu ostrego zatrucia. Mimo to nie potrafię zrozumieć, dlaczego ktoś był tak głupi, by stworzyć suplement oparty na glikolu etylenowym! W ostateczności można było użyć do tego celu pochodnej glikolu propylenowego (bardzo zbliżonego pod względem budowy, ale nietoksycznego) czy czegoś takiego. No cóż.
Tak czy siak, produkty, z którymi wyskakują niektóre firmy, by znaleźć niszę rynkową, są coraz bardziej szalone. Według mnie mamy do czynienia z bardzo złym trendem. To rodzaj Sodomy i Gomory, a wszyscy znamy zakończenie tej historii.